Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
Kielich zguby
vol. 2
Wóz leniwie się toczył przez pola. Kurt miał szczęście, że spotkał tych chłopów, jadących na targ do miasta. Ostatnie promienie jesiennego słońca dokuczały poparzeniom na plecach. Przed oczami ciągle widniał obraz tej rzezi. Za bramą miasta zsiadł z wozu. Swe kroki skierował do swej kwatery. Ulice miasta jak zwykle były gwarne i zatłoczone. Ruch utrudniały wozy kupców, którzy zjechali by sprzedać swe towary na ostatnim przed zimą targu. Kurt skręcił w szarą brudną uliczkę, taką jakich jest wiele w tym mieście. Otworzył delikatnie drzwi, ból głowy przypomniał mu o pewnym niemiłym incydencie, z drzwiami w roli głównej. Już miał wejść po schodach na górę, gdy zamarł na dźwięk głosu gospodyni. Pijacki głos przypominający bulgotanie bagna był odrażający, tak samo jak jego właścicielka. Nie wiadomo skąd ani kiedy za jego plecami wyrosła postać grubego babska z przetłuszczonymi włosami, ubranego w brudne łachmany. –Ja pierdole. Przeklął w duchu Kurt. –Te młodzieniaszku, a gdzie moje 2 korony, za czynsz.? –Zapłacę pod koniec tygodnia, tak jak obiecałem. Odparł bez namysłu Kurt. –No mam nadzieję bo inaczej wylecisz stąd na zbity pysk! Dodała właścicielka.
Wbiegł po schodach na sama górę rozlatującej się kamienicy. Jego pokój był obskurną meliną na poddaszu. Widok z jedynego okna w tym pomieszczeniu wychodził na pokryty sadzą szary komin. Adept sztuk magicznych szybko przeszukał swe lokum. Do plecaka spakował wszystkie rzeczy potrzebne do podróży. Ze schowka w podłodze wyjął sakiewkę która miło zabrzęczała. Po czym bezszelestnie niczym kot zszedł na parter i wyszedł na ulicę.
Droga do dzielnicy bogaczy była długa. Kurt mozolnie przedzierał się przez tłumy. Wreszcie dotarł do zupełnie innego świata. Wszystko było nierealnie czysty i wysprzątane. Skręcił w węższą uliczkę, przeszedł przez park i dotarł do rezydencji swego nauczyciela. Już miał otworzyć drzwi gdy usłyszał głosy dobiegające z wnętrza budynku. Zakradł się na tył budynku którego ściana była porośnięta winoroślą. Dyskretnie zajrzał przez okno. W małym gabineciku kręcił się jeden żołdak, ze straży miejskiej. Tępo wpatrywał się w tytuły książek leżących w biblioteczce. Kurt ostrożnie wspiął się po rusztowaniu po którym pięło się wino. Zajrzał przez okno do pokoju na piętrze. W laboratorium rozmawiało dwóch mężczyzn. Pierwszy był niski i otyły z charakterystyczną łysiną ciągnąca się od czoła, aż do potylicy. Był to Herman Burt, często się zjawiał w domu mistrza i Kurt znał go dobrze. Drugi mężczyzna był odwrócony plecami do okna, opierał się o stół. Był w czarnym skórzanym płaszczu, nosił stary kapelusz z rondem. Swym wyglądem przypominał poganiacza mułów. Kurt mimo wytężenia słuchu do maksimum nie był w stanie usłyszeć ich rozmowy. Nagle znienacka tajemniczy nieznajomy obrócił się i szedł w stronę okna. Podglądacza ogarnęła panika. Co gorsza puścił się rusztowania i z impetem gruchnął na ziemię. Kurt szybko się pozbierał i zanurkował w krzakach obok tylniego wyjścia. Chwile potem drzwi się otwarły, wybiegł żołdak wraz z „poganiaczem mułów”. Poganiacz rozejrzał się dookoła, poczym jego wzrok skierował się na krzaki w których ukrywał się adept. Kurt ani nie drgnął, nie jęknął, nawet nie oddychał. Te kilka sekund, przez które nieznajomy wpatrywał się w krzak, trwały latami. Teraz Kurt mógł mu się przyjrzeć dokładnie. Jego twarz była pospolita lecz nieco bardziej wychudzona. Charakterystycznym elementem był orli nos i porażające spojrzenie, świdrujące umysł. Po chwili odezwał się suchym głosem do strażnika kręcącego po ogrodzie. –Coś się nam przesłyszało, albo kot coś zrzucił. Pełno ich w tej okolicy. Chodźmy. Weszli do środka, strażnik zamknął drzwi od wewnątrz. Kurt niczym w transie siedział w krzakach do wieczora. Ciągle dręczyły go wizje, płonącej kapliczki. W głowi brzęczało mu niczym natrętny komar: gratuluję panie Sthal, oto pańskie pieniądze, gratuluję panie Sthal, oto pańskie pieniądze.
Powtarzało się w nieskończoność, stają się tym samym całym życiem młodego adepta. Dopiero wieczorem wyrwał się z letargu. Budynek był pusty, światła były pogaszone. Obszedł cały dom dookoła sprawdzając czy na pewno wszyscy już poszli. Gdy się upewnił otworzył kluczami drzwi i wszedł do środka. Wewnątrz panował mrok, powietrze jakby zgęstniało. Dzięki częstym wizytom u swego nauczyciela zauważył, że mieszkanie zostało przeszukane cal po calu, a wszystkie rzeczy zostały odłożone pozornie na swoje stałe miejsce. Nie mógł dociec dlaczego wszystko zostało posprzątane, zazwyczaj po przeszukaniu wszystko jest na podłodze. Kurt zszedł do piwnicy, po drodze zapalił świecę. Piwnica była chłodna, pozbawiona dostępu światła, co ułatwiało zbieranie się wilgoci. Zbutwiałe schody ostrzegawczo skrzypiały. Świeca nie dawała zbyt dużo światła, lecz wystarczająco by dostrzec cienie przypominające małe demony, fikające na ścianie, może to były demony. Kurt przedarł wszy się przez beczki skrzynie i tony porzuconych rupieci, przykucnął pod ścianą. Szybko wyrecytował zaklęcie. Po chwili w miejscu gdzie była ściana pojawiły się niewielkie drzwiczki, niczym z kredensu. Otworzył je kluczem i zabrał zawartość skrytki zawiniętą w płótno. Zamknął drzwiczki, znów rozpoczął recytację gdy zgasła świeca. Przerwał. Po omacku starał się dojść do wyjścia. Gdy już miał postawić nogę na pierwszym stopniu zauważył otyłego mężczyznę, który schodził w duł. Szybko schował się za beczką. Powoli do piwnicy skradało się światło lichtarza trzymanego przez mężczyznę. Skrzypienie schodów adeptowi magii, przywodziło na myśl krzyki potępieńców. Osoba powoli kroczyła w stronę skrytki, co chwila potykając się o różne graty. –Teraz albo nigdy. Pomyślał Kurt. Najszybciej jak mógł wyskoczył zza beczki i począł wdrapywać się po schodach. Nadmierny pośpiech spowodował, że jeden ze schodów nie wytrzymał ciężaru Kurta i się złamał. Noga zaklinowała się. Opasły mężczyzna szybko się zorientował w sytuacji. Chwycił Kurta za „wolną” nogę i zaczął go ściągać ze schodów. Gdy od opuszczonego lichtarza zapaliły się skrzynie, w blasku płomieni dostrzegli swoje twarze. Opasłym mężczyzną był nikt inny jak Herman Burt. Herman rozpoznawszy Kurta pobladł. –Nie, to nie możliwe. Ty nie żyjesz! Krzyknął z przerażenia. Jakimś cudem Kurt wyszarpał zaklinowaną nogę i z całej siły kopnął nią Burt’a w głowę. Tym samym wybijając my kilka zębów. Ten padł nieprzytomny. Piwnica była cała rozświetlona od płomieni, złowrogie ciepło dotarło już do adepta mozolnie wspinającego się po schodach. Gdy wyszedł zamknął drzwi do piwnicy. Kuśtykając wybiegł na zewnątrz.
-To musi być sen, to się nie dzieje naprawdę. Kurt nie mógł pogodzić się z tym co przeszedł.
Ostatkami sił dowlókł się do karczmy pod Pękniętym Młotem. Wino nieco ukoiło ból, a ciepły posiłek stał się zbawienny dla wycieńczonego organizmu. Jadł i pił póki nie odpłynął. Obudził się w jednoosobowym pokoju, w czystym łóżku. Sprawdził szybko czy wszystko ma. Na szczęście niczego nie brakowało. Sprawdził jeszcze raz zawartość zawiniątka. Zjadł sute śniadanie. Podczas śniadania zaniepokoiły go temat rozmowy bywalców lokalu, którzy już od rana znęcali się nad „robaczkiem”. –Ponoć ktoś zamordował jakiegoś ważniaka, żeby zatrzeć ślady podpalił jago dom i zwiał. Nagroda za głowę tego drania to pięćset złotych koron. –Jak byś my go tak złapali, to .... W tym miejscu Kurt przestał podsłuchiwać, coś ścisnęło go w żołądku. Nie miał ochoty dokończyć śniadania.
Po godzinie był już za murami miasta. Spadek jego mistrza dziwnie ciążył w plecaku, jak na księgę. Obejrzał się ostatni raz na miasto, które było jego całym życiem. Rozpoczął wędrówkę w nieznane.
valld. |
komentarz[4] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Kielich zguby vol. 2" |
|
|
|
|
|
|
|