..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Ogólne

   » Rozgrywka

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0
Sasza przeklinał swoją głupotę. Mógł teraz siedzieć w cipełej, bezpiecznej chacie ojca. Zmiasat wymykać się ciemną nocą, mógł popijać ciepłe piwo przy kominku. Dziś jednak do wsi zjechali kupcy, a wieczorem w miejscowej gospodzie, jak słyszał, urządzano tańce. Sasza był najmłodszym synem smolarza, wąs jeszcze nie sypnął mu się na twarz, i nigdy nie był na tańcach.
Na tańce na pewno przyjdzie Natasza, myślał. Natasza był jedyną córką młynarza ze Strzelistych Sosen. I była bardzo piękna.
Sasza znał drogę do wsi dość dobrze. Chodził i jeździł tędy na wozie często sam i z ojcem. Dziś jednak droga wydawał się jakaś inna. Cały las zdawał się być inny... obcy. Coś czaiło się w głębi matecznika. Sasza czuł to, był rodowitym Kislevitą. Przez stulecia jego naród wykształcił w sobie rodzaj szóstego zmysłu. Zmysłu, który bezbłędnie wyczówał który zagajnik, która grota i polana są bezpieczne. Tej nocy w lesie nie było bezpiecznie. Sasza czół to wyraźnie, a zimne ciarki bez przerwy pełzały po jego lędźwiach.
Gdzieś w oddali zachukał puszczyk. Krople wody pozostałe po niedawnym deszczu kapały z jesiennych liści na mokrą ziemię.
Wąska, kamienista droga biegnąca między łagodnymi pagórkami, którą szedł zakręciła i zaczeła wspinać się po zboczu większego wzgórza. Las pachniał intensywnie zbutwiałymi liśćmi, ściółką, żywicą i bagnem, które rozlewało się u podnóża zbocza. Coś chlupnęło między paprociami w brudnej, cuchnącej wodzie, a po plecach Saszy przebiegł zimny dreszcz. Resztkami siły woli zmuszał się by nie pobiec, nie zacząć uciekać no oślep przed siebie, byle dalej.
Droga znowu skręciła, omijając duży, omszały głaz. Sasza usłyszał szurnięcie, osypujące się kamienie i stanął jak wryty, gdy kilka metrów przed nim na ścierzce, z głośnym sapnięciem wylądował zwalisty kształt. Bestia wyprostowała się, czerwone oczy zalśniły w mroku, a ich blask zdawał się tańczyć po ostrzu wielkiego puginału. Sasza zmartwiał sparaliżowany strachem. Bestia o ludzkim torsie i makabrycznie zniekształconym łbie łosia wyszczerzyła na niego ostre jak u wilka kły i z kolejnym sapnięciem ruszyła ku niemu.
Sasza bał się, lecz instynkt przemógł i chłopiec zaczoł uciekać. Chłopiec oprzytomnieł nieco i uwolniwszy się częściowo od strachu pobiegł nie drogą, lecz na przełaj, w gęstwinę. Tam gdzie wielkie łopaty potwora mogły go spowolnić.
Tak też się stało. Potwór, przedzierając się przez krzewy głogu i gęstwe młodych jarzębin zwolnił i został w tyle. Promyk nadzieji rozbłysł w umyśle młodego smolarczyka, kiedy nagle coś chwyciło go za ramię i cisnęło w błoto bagna.
-Luuudzzkie piiiskle!- wysapała przeciągle kolejna bestia. Dźwięk wydobywał się z szerokich, czarnych warg małpiego łba. W oczach potwora było coś, przez co serce Saszy zamarło, jego dusza zwinęła się w kłębek na dnie umysłu, niczym małe, przerażone stworzonko, a resztki powiero co odzyskanej nadziei i opanowania rozwiały nixzym mgła.
Chłopiec, wspierając się na łokciach i odpychając się nogami, zaczął czołgać się do tyłu w beznadziejnej próbie odsunięcia tego co nieuniknione. Jego oczy w panice strzelały na lewo i prawo, a usta drgały rozchylone w niemej grozie. Z pyska stwora wydobył się dziki charkot i śmiech. Kły błysneły w czarnej jamie pyska, a wielki, pordzewiały topór uniósł się do ciosu. Bestia ruszyła na niego. Sasza znieruchomiał i zacisnął w przerażniu oczy.
Usłyszał swist i głuche mlaśnięcie. Coś zaszurało wśród liści, błoto zamlaskało. Dziki ryk rozdarł powietrze, a wturował mu kolejny świst powietrza i kolejne mlaśnięcie. Chłopiec rozwarł powieki tylko po to, by zobaczyć jak tóż obok niego wali się w błoto ciało małpoluda. Błoto bryzneło, koślawe, włochate kończyny ryły jeszcze przez chwilę ściółkę i rozchlapywały wodę. Ryki i posapywania dobiegające z zarośli kazały chłopcu odwrócić wzrok od fascynującej sceny śmierci i grozy i unieść głowę.
Przez gałęzie i pnącza przedarł się rogaty potwór. Jakiś cień oderwał się od pobliskiego pania. Błysnęła klinga. Stwór zasłonił się wielkim puginałem. Brzęk stali. Lecz cień już wirował, ściłóka pryskała spod jego stóp. Cięcie i odskok. Bestia ryknęła gardłowo upuszczając broń i chwyciła się za ranną łapę. Cień przystanął opodal. Czerwone oczy wpatrzone z niedowierzaniem w krwawiącą rane uniosły się i zapłonęła w nich jeszcze dzikasza nienawiść. Potwór skoczył rycząc i plując śliną. Cień poruszył się dopiero kiedy był już tuż, tuż. Miecz błysnął. Bezgłowy kadłub stwora runął zderzając się z pniem drzewa. Rogady łeb spadł kilka kroków dalej w błoto.
Noc wypełniała tylko cisza zamarłego lasu i głośny, świszczący oddech chłopca.
Wysoki mężczyzna w podniszczonym, łowieckim stroju stanął nad nim.
-Wstań chłopcze.- Oddech mężczyzny nie zdradzał zmęczenia niedawną walką- był równy i spokojny.
Sasza zdołał podnieść się niezgrabnie na nogi. Coś zabulgotało i zamlaskało w błocie tuż koło niego.
-Jeszcze dycha- Głos mężczyzny być cichy i beznamiętny niczym nocny wiatr. Świat wokól Saszy zdał się nagle nierzeczywisty, jakby ze snu.
-Weź to.- W dłoni nieznajomego pojawił się długi sztylet.- Skończ z nim.
Sasza zawachał się, ale tylko przez chwilę. Spojrzał w ciemne i głębokie oczy nieznajomego- najdziwniejsze i najniezwyklejsze oczy jakie w życiu widział. Coś wewnątrz niego pękło bezgłośnie i poczół jak oblewa go dziwny spokój i pewność siebie. Chwycił podane ostrze i jak we śnie podszedł do charczącej, małpoludziej bestii i klękając na jej zewłoku szybkim ruchem wraził je prosto w czarne serce. Małpolud targnął się i znieruchomiał.
Sasza wyprostował się i powoli odwrócił do ścierwa. Wydawało mu się, że dostrzegał jak nieznajomy kiwa nieznacznie głową.
-Tej nocy umarłeś chłopcze. Zostałeś zarżnięty przez te bestie. Twoje ciało zostało pożarte, wspomnienia i strach umarły na tej polanie.
Nie wiedzieć czemu te dziwne słowa wydały się Saszy właściwe, ich sens w dziwny sposób oczywisty i niepokojący zarazem. Niczym w wieszczym śnie. Śnie, który kiedyś już śnił...
Jego dom, rodzina, praca, tańce i Natasza, wszystko to stało się nagle odległe, jakby nierzeczywiste. Był tylko on, polana nocą, nieznajomy i otaczająca ich śmierć. Ta ostatnia nie był już straszna. Przecierz nieżył. Jak mógłby się jej bać? Sasza czuł, w przebłysku nagłej świadomości, że śmierć już zawze będzie przy nim. Stanie się jego rodziną.


***


Ogień strzelił w palenisku z głośnym trzaskiem pękającego drewna. Za oknami starej warowni doł zimny wiatr od pólnocy.
-Idzie zima, Fargo.
Przy wielkim, dębowym stole siedziało dwuch mężczyzn. Siwe włosy przemawiającego opadały na zgarbione plecy związane w długi, gruby charcap. Nosił on miękkie, skórzane ubranie i poćwiekowane rękawice. Młodszy z pozoru mężczyzna, nazwany Fargo, wpatrywał się błyszczącymi, lekko zmróżonymi oczami koloru głębokiej zieleni w płomienie. Wyprostował się i przeciągnął niczym tygrys, bo i sylwetka jego- wielka, umięśniona, ale i zdradzająca oznaki gipkości- była iście tygrysia. Podrapał się w zmierzwioną czuprynę rudych włosów i spojrzał na towarzysza.
-Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe powiedziałbym, że dokucza ci artretyzm Joreth i zaczynasz robić się marudny.- Zęby Farga błysnęły w krótkim, wilczym uśmiechu. Joreth mruknął coś pod nosem i nie patrząc na drugiego mężczyznę sięgnął po kielich z korzennym winem. Aromat pieczeni i świerzego chleba wciąż unosił się w powietrzu, choć po późnej wieczerzy pozostały już tylko kości i okruchy chleba.
-Chłopcy Hundiga wrócili już z transportem?
-A jakże.- warknął Fargo, krzywiąc wargi.- Znowu przywieźli mniej ziarna i wina niż ostatnio. Cholera, Joreth, nigdy za mojej pamięci nam się nie przelewało, ale przez tę ostatnią zawiruchę ceny żywnośc w Kislevie poszły tak do góry, że niedługo warowania opustoszeje, bo nawet stare baby będą musiały na szlak, żeby sie wyżywić.
-Cholera,-parsknął- tylko pomyśl. Po tylu stuleciach wygnani z Krakmor przez głód! To by była ironia losu! Czarni bogowie śmialiby się, aż pękłyby im brzuchy i zalał nas cuchnący deszcz!
-Masz spaczone poczucie chumoru Fargo.-skrzywił się starszy mężczyzna.
-Hundig przywiózł jakieś wieści? Car zebrał już do kupy to co zostało z jego kraju? Jakieś wieści z Imperium? Wiadomo już co się stało z... Nim?
-A szlag go wie, takiego skurwiela. Mam nadzieje, że trafili go wszyscy jego parszywi bogowie i szczerzł w jakimś rowie.
Joreth kiwnął krótko głową, choć nie usłyszał niczego nowego.
-W Kislevie panuje już względny spokuj. Nawałnica chaosu nawałnicą chaosu, ale bojarowie krótko ludzi za pyski trzymają i już się pozbierali jako tako. Przynajmniej tak twierdzili chłopi i kupcy, z którymi kupczył Hundig. O Imperium potrafili powiedzieć tyle, że Wolfenburg padł, a Middenheim zostało prawie zniszczone.
Joreth słyszalnie wciągnął powietrze i zagwizdał z cicha.
-No ładnie. Chybaśmy nie docenili wagii tej ruchawki. Middenheim... Hm, hm...
Rudowłosy pociągnął z pucharu solidny łyk. W palenisku znowu strzeliło. Wiatr zawył głośniej na blankach twierdzy.
-Spóźnia się...- mruknął po chwili milczenia Joreth.
-Stary wilk.- odrzekł rudowłosy, uśmiechając się do płomieni.- Poradzi sobie. On zawsze sobie radzi.
-Wiem.- Joreth skinął głową.- Ale znowu mam to uczucie...
-Przestań.- skrzywił się Fargo. Lecz mimo udawanego zniecierpliwienia i irytacji dało się wyczuć w jego głosie niepokój.
-Nie rozmawiajmy o tym w taką noc jak dziś.
-Masz rację. Nie w taką noc.- oczy starszego mężczyzny zwróciły się ku chulającym za oknami nocym wichrom.
-Dawno już tak nie wiało. Duje jakby wiatr uparł się wszystkich umarłych pobudzić.
Mięśnie wokół oka Farga drgnęło w nerwowym tiku, a twarz ściągnęła mu się dziwnie.
-Niech cie szlag Joreth!- sapnął.- Zamknij się wreszcie.
Za grubymi murami warowni szalał jesienny wicher.


***


Sasza szczelniej otulił się derką, którą dał mu nieznajomy. Noc był chłodna, a oni nocowali na wzniesieniu, wśród jodeł i sosen. Tuż nad ich głowami doł zimny, kąśliwy wicher.
-Jak cie nazywają, chłopcze?
-Sasza, panie.- głos łamał mu się jeszcze. Częściowo z zimna, częściowo ze strachu i przejęcia.
-Na imię mam Quorin i tak się do mnie zwracaj, chłopcze.
Sasza skinął krótko głową.
-Dlaczego nie rozpalimy ognia?- żekł po chwili milczenia.
-Zimno bardzo i duje jakby stado demonow.- dodał po chwili, jakby się tłumacząc.
-To zbyt niebezpieczna noc na ognisko.- Głos Quorina zdawał się sugerować, że to wszystko wyjaśnia.
-Więc dlaczego siedzimy na tym pagórze. Duje tu jakby...
Głowa mężczyzny, do tej pory odwrócona w kierunku lasu skierowała się na niego.
-Stado demonów. Tak, mówiłeś. A teraz ucisz się i nie przeszkadzaj mi, chłopcze.- ton głosu miał surowy i karcący.
-Z czasem może wszystkiego się dowiesz- dodał jeszcze, głosem cichszym, prawie szeptem i znowu odwrócił głowę.


Konor.
komentarz[10] |

Komentarze do "Noc jest pełna cieni"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Corwin Visual
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl


   Sonda
   W którym dziale trzeba więcej artykułów?
Bestiariusz
Przygody
Opowiadania
Zdolności
Przedmioty
Profesje
Postacie
Miejsca
Zasady
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Wilkołak
   Elfia Wdzięcz...
   Tworzenie Pos...
   Skarb Piramidy
   Wiedźmin
   Chart
   Świątynia Upa...
   Zew Krwi
   Biały Płomień...
   Płomienie Smo...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.042375 sek. pg: