Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
Wojny Łowców
Poczuwszy dotyk jej dłoni, obudził się. Gdy otworzył oczy, ujrzał złocistą ścianę, która przysłaniała mu widok na otoczenie. Gdy zdjął już z twarzy liść, który wyrwał go ze snu, ujrzał podniebny taniec wiatru z drzewami przywdzianych w swoje jesienne szaty. Promienie słoneczne przedzierające się przez szczeliny w liściach sprawiały, że las wyglądałby niemalże pięknie, gdyby oglądająca go osoba zwracała na to uwagę. Gdy tylko nabrał chęci podniósł się ociężale, wiedząc że przed nim kolejny nudny dzień drogi. Zastanawiał się czy po drodze nie zacząć zabijać strażników dróg dla rozrywki. Do kurwy nędzy. Nie mógł znaleźć lepszego miejsca na spotkanie - stwierdził w myślach. Jego zmysły wyostrzyły się, gdy jego wierzchowiec zaciekawiony podniósł łeb i nastawił uszu, wysłuchując dźwięków zza jego pleców. Delikatnie wysunął sztylet z rękawa i po chwili zwlekania odwrócił się błyskawicznie, gotów do rzutu w potencjalnego przeciwnika. Zobaczył tylko czmychającą na drzewo wiewiórkę.
- Przeklęty gryzoń. - Powiedział do siebie - Od czegoś takiego można się zesrać w gacie.
Odwrócił się by zrobić krok w kierunku swojego rumaka, jednak stanął jak wryty, chwytając się za gardło. Poczuł ciepło, które wyciekało z jego wnętrza. Koń wyczuwszy krew spłoszył się i zaczął wierzgać próbując wyrwać się linie, którą był przywiązany do drzewa. Poczuł jak uchodzi z niego życie. Po chwili padł na kolana ciągle wpatrując się w stojącą przed nim postać w czerni. Jej twarz była zasłonięta czarną chustą, a spod kapelusza wystawały tylko lodowato niebieskie oczy, w których nie dostrzegł nawet śladu emocji czy też… życia. W ręku cały czas trzymała sztylet na końcu, którego zawisła kropla krwi. Gdy zaczęła spadać śledził ją wzrokiem aż uderzyła w ziemię. Wtedy śmierć zamknęła mu oczy.
***
Na wieczornym niebie zaczęły pojawiać się już pierwsze gwiazdy, gdy dotarł do miasta. Nuln nie budziło już w nim takiego zafascynowania i podziwu, co niegdyś. Wiele razy miał już okazję być w tym miejscu i zaczął w końcu popadać w pewien rodzaj znużenia tym grodem. Było tu, co prawda, co podziwiać i można było dobrze zarobić, ale dawny zachwyt minął nieodwracalnie. Ruszył z wolna do karczmy, w której był umówiony z resztą kompanów. Jadąc ignorował nawoływania żebraków, czy też głośno oferujące swoje usługi nierządnice. Znalazłszy się przy gospodzie odprowadził konia do stajni i powolnym krokiem ruszył do drzwi. Otworzył je i stanął w progu kontemplując wnętrze budynku. Na lewo od wejścia rozciągał się bar, za którym barman uzupełniał braki w wystawce z alkoholami. Jego pomocnik, z okazałą siwą brodą obsługiwał jednego z klientów. Przy ladzie siedziało około pięciu mężczyzn zgłębiając tajemnice smaku piwa. Gdzieś w rogu karczmy siedział jakiś bard, podśpiewujący jakąś miłosną pieśń swojej towarzyszce. Przy innym stole siedziało czterech osobników grających w karty i wspierając swój umysł dodatkową dawką energii w postaci wódki. W jeszcze innym kącie siedział olbrzymi facet w podeszłym już wieku, z twarzą usianą bliznami opowiadający jedną z repertuaru swoich historii zainteresowanym, którzy zgromadzili się wokół niego. Między stołami biegała młodziutka kelnerka zbierająca zamówienia.
Wreszcie jego oko dosięgło siedzącego niedaleko Sousera samotnie smakującego tutejszego wina. Ruszył powoli w jego stronę, na twarz wprowadzając drobny uśmiech z powodu widoku starego przyjaciela. Gdy tamten oderwał się w końcu od podziwiania stołu przez szklankę ponownie ją napełnił. Próbując ponownie ją opróżnić, dostrzegł w końcu swojego towarzysza. Magmindor zobaczył zdziwienie na jego, zazwyczaj bezwyrazowej, twarzy. Zawahał się, lecz podszedł do stołu.
- Souser, stary druhu! Jak miło znowu widzieć twoją gębę! - Powiedział uśmiechając się.
- Co ty tu robisz? - Zapytał tamten z wyraźnym zdziwieniem w głosie.
- Co? Spotykamy się po tylu miesiącach a ty tak mnie witasz? - Odpowiedział żartobliwie.
- Nie o to chodzi. Przecież przysłałeś list, by Artwin pojechał spotkać się z tobą na jakimś zadupiu.
- Że jak?
- No kurwa, była na nim twoja pieczęć. Co ty jaja sobie robisz? Wiesz, że Artwin się do tego nie nadaje.
- Uchrońcie bogowie! W liście napisane było żebyście tu czekali aż się zjawię!
- Co ty chrzanisz?! Patrz! - Wrzasnął rzucając kawałek papieru na blat. - Twoja pieczęć, twój list!
Magmindor wziął w palce list. Otworzył go bez wahania, jednak, gdy zaczął czytać pierwszy akapit szybko zamknął list. Przyjrzał się symbolowi uwiecznionemu w wosku, potem swojemu pierścieniowi i wodził tak wzrokiem od sygnetu do pieczęci. Wyciągnął z kieszeni płaszcza pogniecioną kartkę, rozwinął ją i zaczął porównywać zawartość obu.
- To nie moje pismo… - powiedział skonfundowanym głosem.
- Jak… Jak to?! - Wrzasnął Souser, podnosząc się i wyrywając mu kartki z rąk.
Po krótkiej kontemplacji usiadł ciężko na krześle.
- Pułapka? - Zapytał już spokojnym i typowym dla niego głosem.
- Nie mam pojęcia. Kto wam dostarczył list? - Zapytał Magmindor.
- Jakiś gówniarz. Oddał list i czmychnął.
- Hmm, trzeba go znaleźć. Wnioskując z tego, co jest tu napisane jedzie do tej wiochy Saren. Dawno temu wyjechał? - Zapytał lekko podenerwowany.
- Z trzy dni temu.
- Ruszamy z rana. Prześpijmy się lepiej.
Nie protestował. Magmindorowi zawsze imponował swoją zimną krwią, nawet wtedy, gdy chodziło o zdrowie, czy życie jego brata. Poszli na górę, by za chwilę zasnąć w swoich łóżkach.
Blask jutrzenki wyrwał ich ze snu. Przywdziali swoje ubrania, zabrali cały ekwipunek i zeszli na dół. Souser, przechodząc obok lady rzucił karczmarzowi złotą monetę, którą ten zwinnie złapał i schował, oddając ukłon. Sami osiodłali swoje konie, nie czekając aż chłopcy stajenni doprowadzą się do stanu używalności. Koń Magmindora wyraźnie protestował domagając się dłuższego odpoczynku, ale ostatecznie musiał skapitulować i ruszyli w drogę.
Bezchmurne niebo komponując się z jesienną szatą drzew sprawiało, że poranek był wyjątkowo piękny. Listowie pokryte rosą sprawiały nieodparte wrażenie, że zamiast liści, na drzewach rosną złote monety. Niebo przecinały szeregi ptaków zmierzających na południe w poszukiwaniu cieplejszych rejonów. Widać było, ze przyroda przygotowuje się do zimy.
Dwaj towarzysze gnali leśną drogą, odbiwszy wcześniej od głównego traktu. Wiedząc, że czeka ich noc w lesie, starali się jechać jak najszybciej, by być jak najbliżej miasteczka. Poranny, chłodny wiatr szczypał w policzki, jednak ustał, gdy dzienna gwiazda wzeszła wyżej. Ich droga mijała dość spokojnie. Przemierzali las robiąc, co jakiś czas postój by napoić konie i dać im odetchnąć. Słońce wędrowało po niebie aż w końcu postanowiło skryć swój blask za widnokręgiem. Postanowili nie zatrzymywać się na noc, gdyż mogłoby mieć to zgubny wpływ na ich życie. W lasach żyło wielu rozbójników, dzikich zwierząt i innych stworów, które czekały tylko na okazję by upuścić im krwi i zakończyć ich nędzną egzystencję. Jadąc mogli mieć przynajmniej nadzieję, że zdołają uciec. W końcu mrok nocy przykrył swoim całunem nieboskłon. Gwiazdy, które po niedługim czasie pojawiły się na niebie wyglądały jak drobiny szkła rozsypane na czarnym płótnie. Zaczęła się zbierać mgła, która wyglądała jak rozlane mleko pomiędzy drzewami. Las rozbrzmiewał nocną pieśnią niosącą się kilometrami. Bogowie spoglądali na nich swym mrocznym okiem. Magmindor cicho zaklinał pod nosem wiedząc, że blask księżyca sprawia, że są bardziej widoczni, noc jednak minęła w miarę spokojnie, pomijając prześladowcze uczucie, że jest obserwowany. Wraz ze świtem jednak wrażenie rozpłynęło się razem z mgłą. Gnali teraz przez knieje, a słoneczne promienie ogrzewały ich zmarznięte twarze.
Mijały kolejne godziny dania, gdy nagle Souser zatrzymał się tak gwałtownie, że Magmindor niemalże na niego wpadł.
- Co jest?! - Zapytał.
- Koń… - Odparł spoglądając gdzieś na lewo między drzewa.
I rzeczywiście. Stało tam czarne, okulbaczone i przywiązane do drzewa zwierzę. Ruszyli powoli w stronę miejsca, w którym stał.
- Rusałka… - Stwierdził Souser, gdy podjechali bliżej.
- …i sam Artwin. - Dodał, gdy zobaczył zwłoki brata.
Leżał tam w kałuży zaschniętej krwi, z podciętym gardłem. Magmindor zerknął na twarz towarzysza, ten stał jednak niewzruszony niczym kamień.
- Nie zdążył nawet wyciągnąć broni. - Zauważył Magminndor.
- Ale nie spał gdy go zaatakował. - Odparł Souser.
Lodowaty spokój wprowadził Magmindora w oszołomienie.
- Skąd wiesz, że był tylko jeden?
- Ślady. Są tylko dwa rodzaje śladów. Nic nie ukradł, więc wyklucza to rabunkowy napad. Nie zabrał konia. Po prostu nic nie zginęło.
Magmindor odruchowo uderzył się w szyję czując ukłucie. Zabiwszy prawdopodobnie komara, wrócił do rekonesansu miejsca zbrodni. Po niedługim czasie mdłości, jakie go ogarnęły i zawroty głowy sprawiły, że zatoczył się do tyłu. Oparł się o drzewo i zwymiotował.
- Co ci jest? - Zapytał Souser.
- Nie mam pojęcia… - Odparł z wysiłkiem.
- Ale ja wiem. - Stwierdził jakiś głos z tyłu.
Odwrócili się gwałtownie obnażając miecze. Magmindor może nawet zbyt gwałtownie jak na swój stan, bo runął na ziemię. Przed nimi stało dwóch mężczyzn. Jeden z nich, do którego należał głos, ubrany był w zgniłozieloną tunikę, na którą zarzucony miał długi, czarny, rozpięty płaszcz. Przy pasie zwisał miecz z ładnie rzeźbioną rękojeścią z motywem głowy niedźwiedzia. Na głowę wciśnięty miał czarny kapelusz z szerokim rondlem. Jego towarzysz cały opatulony był w czerń. Peleryną szarpał mu jesienny wiatr wzniecający huragan liści wokół. Była niemalże cała zasłonięta tylko ze szczeliny miedzy kapeluszem a chustą widać było parę lodowato błękitnych oczu. Oczu, w których nie było śladu emocji czy też życia.
- Widzisz drogi przyjacielu… - Ciągnął dalej mężczyzna. - Teraz właśnie trucizna powoli zaczyna krążyć w twoim ciele. Za trzy minuty, gdy toksyna wraz z krwią rozprzestrzeni się po całym organizmie, śmierć zamknie ci oczy… Chyba już wiesz, co cię ugryzło?
- Varax, ty psie! - Wrzasnął Magmindor.
- Ha, ha, ha! Co jest przyjacielu? Przestraszyłeś się? Zlałeś się już w gacie? - Zapytał drwiąco.
Magmindor znowu zwymiotował.
- Uu… Jeszcze tu leży? Myślałem, że już psy go zeżarły. - Stwierdził z niezadowoleniem Varax spoglądając na zwłoki Artwina.
- Ty zajebany psie! Zabiłeś mi brata! - Ryknął Souser i rzucił się w stronę mówiącego.
Jego towarzysz, który do tej pory cały czas milczał dobył miecza i sparował cios lecący w kompana. Zrobił to tak szybko, że Souser przez chwilę stał zdezorientowany, jednak opamiętał się i zadał kolejny cios tym razem wymierzony w mężczyznę w czerni. Niestety i ten cios został przez niego z wyjątkową łatwością odbity. Wywiązała się walka. Szczęk zderzającej się stali porywał wiatr, niosąc na swych skrzydłach w głąb puszczy. Souser bez przerwy napierał i zadawał błyskawiczne precyzyjne ciosy, jednak zręczność i szybkość jego przeciwnika przeraziła leżącego Magmindora. Niemalże tańczył unikając czy parując ciosy.
- Ha, ha, ha! - Zaśmiał się triumfalnie Varax.
- Czego od nas chcesz! - Wrzasnął Magmindor.
- Ciepła krew poleje się strumieniami! - Zaśpiewał Varax tańcząc i udając, że nie słyszy.
Magmindor ostatkiem sił podniósł się z mieczem i runął na wroga. On jednak uchylił się i ten znów gruchnął o ziemię.
- Powiem ci. - Rzekł Varax pochylając się nad leżącym. - Widzisz, wkurwiało mnie to, że kradłeś mi moje zlecenia. Świat jest za mały dla łowców nagród. Miejsce jest tylko dla jednego. Usunąłem już wielu i ty będziesz następny.
- Ty sukinsynu… - Wycedził przez zęby z wyraźnym wysiłkiem.
- O! Widzę, że przyszedł po ciebie pan śmierci. Żegnaj… I pozdrów swoją żonę ode mnie.
I rzeczywiście. Świat nad nim zaczął wirować, oddech stał się tak ciężki jakby ktoś zaciskał mu pasek na szyi. Nagłe drgawki wstrząsnęły jego ciałem. Ostatkiem sił spojrzał jeszcze na walczących.
Souser zadawał coraz powolniejsze ciosy. Ten grad ciosów, którym zasypał przeciwnika zmęczył go niemiłosiernie. Wróg z jakim przyszło mu się zmierzyć, był zbyt potężny, gdyż nie okazywał nawet śladu zmęczenia. Nie czekając dłużej, mężczyzna błyskawicznym pchnięciem przeszył mu prawe ramię, gdy ten przymierzał się do kolejnego ciosu. Souser wypuścił broń z ręki i upadł na kolana zaciskając zęby z bólu. Napastnik zaczął obchodzić go dokoła, nie spuszczając z niego wzroku. Ranny rozumiejąc, że przegrał zaczął po cichu modlić się do Morra, by ten przyjął jego ducha. Gdy wypowiedział ostatnie słowa modlitwy jego pogromca szybkim zamachnięciem pozbawił go głowy. Fontanna krwi trysnęła w górę obryzgując drzewa i liście w pobliżu, a jego bezgłowe ciało zaczęło taniec śmierci. Varax zawył z radości.
Magmindor spojrzał w przeciwną stronę i zobaczył swoją zmarłą żonę i Artwiną idących ku niemu miedzy drzewami. Zabrakło mu tchu i rozpaczliwie próbował zaczerpnąć powietrza. Jego żona uklękła przy nim.
- Kochany… - Szepnęła. - Zaraz się przebudzisz… Będę czekać.
Zszokowany i przerażony patrzył w jej szmaragdowe oczy, w których krył się spokój i miłość.
- Śpij…- Powiedziała i zamknęła mu oczy.
Tristen. |
komentarz[21] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Wojny Łowców" |
|
|
|
|
|
|
|