Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
Je'zzail
Wieczór się zbliżał, deszcz zacinał, wiatr zagłuszał wszystkie rozmowy. O tej porze roku w ich rodzinnym Altdorfie panuje piękna złota jesień, a tutaj tylko wiatr, deszcz i mgły. Sześciu zbrojnych brnęło przez zabłoconą drogę w kierunku wioski. Kilka chaotycznie rozrzuconych domków i jedna główna droga prowadząca do placyku przed kościołem będącego zarazem centrum wsi.
-Panie Raspuntz, zatrzymamy się tu na noc? Z moich map wynika, że w promieniu kilkudziesięciu mil to jedyna ludzka sadyba. - Wąsaty rycerz okryty skórami czekał na odpowiedź swojego przełożonego.
Raspuntz, odziany w gruby skórzany brunatny płaszcz, siedział niewzruszony. Jak zwykle na odpowiedź inkwizytora trzeba było poczekać chwilę. Jego twarz jak zwykle nie zdradzała żadnych emocji. Mężczyźni okryci płaszczami, zasłaniali się czym szczelniej przed wiatrem czekając na dyrektywy swojego przełożonego.
-Możemy schronić się w kościele, tam nas przyjmą pobożni ludzie. – Z tymi słowami skierował swojego konia w kierunku wieży kościelnej.
Pan Raspuntz, którego imienia nikt nigdy nie poznał, ze swoim srebrnym krzyżem na piersi. Pan Raspuntz, niemiłosierny inkwizytor, zabójca heretyków, wróg wszelkiego plugastwa, szukał dzisiaj schronienia w małej wioseczce na północnym krańcu Albionu.
-Panie, może jednak wstąpimy do oberży, konie zaprowadzimy do stajni. Muszą być wypoczęte przed dalszą drogą. – Najmłodszy z obstawy, nieprzyzwyczajony do tak długich podróży w siodle, nie znający jeszcze Albiońskiego klimatu, rozmyślał o ciepłej karczmie, wygodnym łożu, pachnącej strawie i nawet jakiejś dziewce karczemnej.
-Będziemy spać w świątyni, Gustawie. Ale nasze konie też zasługują na odpoczynek. Zaprowadź je do stajni, po czym wracaj do kościoła. - Inkwizytor lekko zeskoczył z konia. Reszta mężczyzn powoli, acz z ulgą, opuściła zagrzane siodła. Gustaw poprowadził konie do zajazdu. Inkwizytor stał na drodze, popatrzył jeszcze jak młodzieniec znika w stajni, po czym wolnym krokiem udał się w kierunku placyku przed kościołem. Znużeni długą jazdą w tej przeklętej pogodzie, udali się z chęcią w stronę suchego kościelnego muru. Dawno nie mieli okazji do walki, ale Raspuntz ciągle kazał jechać im w zbrojach, przezorności nigdy za wiele w tym nawiedzonym świecie. Na noc tylko ściągali ciężkie płyty swojego opancerzenia. Deszcz przemienił się w lekką mżawkę, a wiatr już prawie ucichł. Parę minut później stało się zupełnie cicho, lekki wietrzyk tylko owiewał im twarze, a woda skapywała z ich skórzanych płaszczy. Ubranie chroniło przed wodą, przez pierwsze dwa tygodnie potem zaczęło permanentnie przemakać. Ta jesień była nadzwyczajnie obfita w deszcze, parę razy musieli z powodu burzy opóźnić podróż. Raspuntz otrzepał swój kapelusz z wody, na jego plecach czarny krzyż na płaszczu ociekał kroplami wody. Po drodze minęli kilku wieśniaków okrytych szczelnie szmatami i płaszczami. Nawet miejscowi widać nie byli przyzwyczajeni do tak obfitych deszczów. Imperialni goście przybyli na malutki placyk przed kościołem, okraszonym małą kamienną studzienką na środku. Dowódca grupy skinieniem zatrzymał swoich ludzi. Przystanął kilka metrów przed świątynią, złożył ręce na swoim krzyżu, ukląkł na jedno kolano. Zaczął się modlić jak to miał w zwyczaju przed każdą świątynia. Rycerze, choć nie byli pobożni, przyklękli jak zwykle. Nie mieli wyboru, wiedzieli, że bez modłów inkwizytor nie pozwoliłby im zmrużyć oka. Przekonali się o tym już w pierwszym tygodniu podróży, kiedy Raspuntz nakazał im całonocne modły, a z kolejny raz nie mieli zamiaru z nim zadzierać w kwestiach religijnych. Stali tak kilka minut, słysząc tylko szept kapłana, który przebijał się przez wszechobecną ciszę. Wieś przeszył krzyk, donośny, gardłowy, krzyk umierającego wojownika. Razorick, rycerz Karminowej Tarczy, najstarszy z grupy, padł na ziemię i umarł w konwulsjach. Na napierśniku rozkwitła wielka plama krwi, dłoń wciąż trzymała kurczowo rękojeść miecza. Inkwizytor Raspuntz zdołał tylko odwrócić się i spoglądnąć na wykrzywioną twarz swojego najlepszego z ludzi, Razoricka Harswalda. Tym razem huk poniósł się po dolinie. Rycerz Pantery, doskonały szermierz, wydobył jęk z głębi trzewi, ugodzony niewidzialną bronią. Padł na kolana podpierając się mieczem, jego bezwładne ramię broczyło krwią. Rana żarzyła się zielonym kolorem, twarz zbledła, oczy wywróciły ukazując białka. Pozostali wojownicy nie zdążyli zareagować, wstrzymał ich wystrzał znajomego pistoletu. Inkwizytor ukrócił tylko jego cierpienia. Trzej pozostali rycerze niepewnie zwrócili się w stronę ich szefa, ten tylko podszedł do ciała i zamknął mu oczy. Uczestnicy ekspedycji wyciągnęli miecze, założyli tarcze, stanęli przy przełożonym zasłaniając go własnymi piersiami. Cisza jaka zapanowała po wystrzałach wzmagała niepokój mężczyzn, jedynie inkwizytor zachowywał zimną krew. Rycerze czekali na jakikolwiek znak, na jakiegoś wroga którego mogliby roznieść na swoich mieczach. Wpierw usłyszeli jakieś oddalone szmery. Z wielu stron pojawili się wieśniacy okryci różnymi szmatami i płaszczami. Między chałupami zebrało się ich kilkunastu. W ich ruchach było coś nienaturalnego.
-Chodźcie tu ścierwa tak łatwo zakonnych nie dostaniecie. - Z tymi słowami Markus rzucił się na pierwszą z postaci.
Z impetem przeciął płytowy kołnierz skryty pod płaszczem, miecz z łatwością przeszedł przez kręgosłup. Bezwładne ciało bryzgające krwią opadło na ziemię, a szczurza głowa potoczyła się pod stopy inkwizytora i jego obstawy. Pozostali dwaj rycerze podążyli za przykładem. Wreszcie mieli przed sobą wrogów, których mogli dosięgnąć mieczami. Podnieśli od dawna nie używane ostrza i rzucili się w wir walki. Inkwizytor posłał kilku szczuroludzi do piekieł bełtami ze swoich trójstrzałowych kusz, po czym wyciągnął swój rapier, w walce którym nie miał sobie równych. Rycerze stale zmniejszali przewagę liczebną wroga. Półtoraręczne miecze siały zniszczenie wśród skavenów, ich lekkie pancerze nie dawały żadnego oporu przy starciu z rycerskim brzeszczotem. W walce usłyszeli kolejny wystrzał strzelby, tym razem to szczurza głowa wybuchła obryzgując swoich plugawych braci ciepłą juchą. Widać snajper był jeszcze amatorem. Zaraz po tym usłyszeli róg, wibrujący i długi dźwięk. Mogły to być posiłki tych zapchleńców albo, bogowie wiedzą jakie, inne plugastwo. Szczuroludzie śpiesznie wycofali się z pola walki. Ranni rycerze nawet nie próbowali ich gonić, tylk inkwizytor posłał im na pożegnanie jeszcze dwa bełty w plecy. Przysiedli pod cembrowiną, dopiero wtedy przypomnieli sobie o śmiercionośnym snajperze, którego jeszcze nie unieszkodliwili. Usłyszeli przeraźliwy pisk z wieży. Po chwili z drzwi kościoła wyszedł Gustaw, cały we krwi, ciągnący za sobą ścierwo snajpera. Szczur, w dziwnych goglach, ubrany w kamizelkę z różnego rodzaju dziwnymi urządzeniami, na pasie miał kilkanaście świecących na zielono naboi. Młody mężczyzna w drugiej ręce trzymał długi karabin z lunetą, oplątany rożnymi szmatami.
-Noż kurwa, śmierdzące futrzaki, następnym razem jak się na takich natkniemy to tortury jak dla heretyków, obdarcie ze skóry i dopiero potem po bożemu ucinamy głowę. Teraz mi tu posprzątać i podpalić tą całą zasraną wioskę. Kamień na kamieniu tutaj nie zostanie, jakem Walter Raspuntz! - Pierwszy raz w tej podróży widzieli swojego dowódcę tak wściekłego.
Karabin snajperski skavenów, Je'zzail
Długa półtorametrowa gruba lufa, jarzy się zielonym światłem od ciągłego używania. Skrzynka pocisków stojąca obok, przez której szpary prześwituje lekki blask nabojów ze spaczenia, nie wygląda zachęcająco. Mimo to wyciągasz pocisk i ładujesz go do komory. Podnosisz broń i teraz już rozumiesz czemu ten szczur używał dwójnogu. Niezwykle długa lufa czyni Je’zzail bardzo ciężkim karabinem. Wygląd nie nie jest estetyczny, ale oglądając mechanizm widzisz, że broń została wykonana z duża dokładnością. Sama luneta ma kilka opcji przybliżenia i podświetlony krzyż celowniczy na szkiełkach. W końcu po długich oględzinach postanawiasz wypróbować ten wielki karabin. Zakładasz śmierdzące i brudne od krwi gogle używane przez szczurzego strzelca. Przykładasz się do strzału. Powoli naciskasz dwa spusty. Siła odrzutu uderzyła cię w ramię, nie spodziewałeś się tego. Błysk oświetlił okolicę, a z lufy wydobył się zielonkawy śmierdzący dym. Strzeliłeś w las. Z kilku drzew poleciały drzazgi. Nie widziałeś jeszcze nigdy karabinu o takiej mocy. To fakt, że jego przeładowywanie nie jest zbyt szybkie, ale po paru dniach nabędziesz wprawy. Tylko co z amunicją, masz tu tego co prawda dwie skrzynki, ale wyczuwasz w nich magię. Zwykły rzemieślnik, zakładając nawet, że zdobędzie spaczeń, nie będzie w stanie zrobić takich pocisków. Do tego trzeba skaveńskiej inżynierii, gdyż pomimo prostoty wyglądu ta broń jest dość skomplikowanym mechanizmem. Ze swoimi magicznymi pociskami i wspaniałymi przyrządami celowniczymi stanowi śmiercionośną broń w rękach wprawionego strzelca, a ty do takich z całą pewnością należysz.
Statystyki:
Zasięg (k/d/m): 60m/70m/320m
Siła efektywna: 6
Czas ładowania: 2 rundy/ 1 runda dla wprawionych w tej broni strzelców
Strzał: 1 runda
Specjalne zasady:
-Ignoruje kary za daleki zasięg, a kara za maksymalny zasięg spada do -10%
-Nie ma kary do obrażeń za daleki i maksymalny zasięg
-Trudno dostępne pociski mogą być wykonane tylko ze spaczenia przez skaveńskiego inżyniera
-Przy rozliczaniu obrażeń nie bierze pod uwagę zbroi z 2 lub mniej punktami pancerza, skuteczność innych redukuje o połowę
-Pociski są naładowane magią spaczenia
-Pociski są zespolone, tzn. nie potrzeba do nich prochu
-Używanie takiej broni w zasadzie jest dość proste i nauka nie trwa długo, ale sztuką jest opanować perfekcyjnie obsługę tej skomplikowanej broni
Diakonis. |
komentarz[9] | |
|
|
|
|
|
|
|