Smocza Hala
Białe słońce minęło już zenit i
pomału zaczęło zbliżać się do lśniącego śniegu. Lodowaty wiatr dął z północy,
zwycięzcy porannej bitwy nie zwracali jednak na niego uwagi rozpaleni wygraną.
Norsmeni i krasnoludy, w liczbie mniej niż sześć dziesiątek, przedzierali się
przez wieczny śnieg. Pomimo ran i zmęczenia słychać było głośne rozmowy, śmiechy
i pieśni, tak bojowe jak i dziękczynne. Czasem zaś obie na raz.
Jimisław obserwował to w milczeniu krocząc przy końcu
szeregu. Nie znał ich języka, nie rozumiał, więc znaczenia rozmów, starał się
jednak chłonąć atmosferę tych dziwnych dla niego obyczajów. Kiedy któryś z
wojowników nie mógł iść, to inny go podtrzymywał. Kiedy pomimo pomocy nie był w
stanie utrzymać się na nogach, dołączali kolejni i zaczynali go nieść. Wszyscy
jednak byli rozradowani. Nawet ci, którzy według Lechity mieli nie doczekać
poranka, zdawali się nie tyle spokojni, jak jego rodacy, a faktycznie
szczęśliwi. Gowron, który kuśtykał z trudem dotrzymując tempa reszcie oddziału
dostrzegł spojrzenie najnowszego członka skanlifskiego wojska.
- O czym tak rozmyślasz chłopcze? – Spytał w swym języku
wiedząc, że człowiek go zrozumie.
- O tym na ile ten lud różni się od mojego czy od
Kislevczyków – brązowowłosy odpowiedział spokojnie przenosząc spojrzenie na
brodacza. – Dopiero, co o włos uniknęli śmierci, a zachowują się, jakby każdemu
urodziły się trojaczki.
Krasnolud parsknął rozbawiony.
- To jest to, co mój lud kocha w Norsmenach, –
odpowiedział. – Żyją z Chaosem za miedzą, z bitwą i wojną jako codziennością. A
mimo to pozostają niespaczeni i czerpią ogrom radości ze zwycięstwa, a w
zasadzie z samej bitwy.
- Nawet takiego, które odnieśli tylko dzięki temu, że sami
mieli kolczugi, a przeciwnicy byli nieopancerzeni?
- Wygrali dlatego, że są potężnymi i dzielnymi wojownikami,
– odpowiedział mu Worfson z naciskiem, dla większego zaznaczenia swych słów
łapiąc młodzieńca za ramie. – Nigdy tego nie umniejszaj.
Lechita zatrzymał się zdziwiony reakcją Gowrona i spojrzał
w jego brązowe oczy. Ciemnobrody pokręcił jedynie głową, aby ponownie
zaakcentować swoje słowa.
- Rozumiem, – Jimisław rzekł po chwili. Norsmeni, będąc
doświadczonymi wojownikami musieli wiedzieć, co zapewniło im zwycięstwo. Po
prostu nie zwracali na to uwagi. Dla nich liczyło się tylko to, że walczyli z
przeciwnikiem mającym przygniatającą przewagę liczebną i pokonali go. 'W sumie'
pomyślał 'to mieli racje.'
- A tam, – Worson puścił ramie człowieka i klepną go w nie
z uśmiechem. – Chodźmy, to już nie daleko, a jak się nie przebijemy na czas to
gotowi nam wszelkie piwo wypić!
Cień uśmiechu rozjaśnił twarz Skamirowica i oddając
klepnięcie ruszył ponownie za resztą towarzyszy broni. Gowron nie mylił się. Po
wspięciu się na niskie z tej strony wzgórze brązowowłosy zatrzymał się ponownie.
Przed nim w odległości mniej niż dwóch kilometrów znajdowało się Skanlif, z
łaski Tora jego nowy dom.
Według standardów południa mogło to być najwyżej niewielkie
miasteczko, wątpił bowiem, aby w komfortowych warunkach mogło żyć w nim więcej
niż dwa, dwa i pół tysiąca osób. Wykonane głownie z drewna, kryte dranicą
domostwa nie miały regularnych rozmiarów ani kształtów, cisnęły się jednak
gdzieniegdzie pomiędzy przystanią, a okalającą miasto drewnianą palisadą. Z
kolei miejscami były wolne przestrzenie i szerokie ulice co sprawiało wrażenie,
jakby całe miasto powstało bez większego odgórnego planu. Przypominało mu to
trochę jego ojczyste strony. W żadnym z miast jego ojczyzny nie było jednak
wielkiego, otwartego portu. Lechita mimowolnie odetchnął głębiej zapachem
wielkiej wody i ruszył żwawo za kuśtykającym towarzyszem.
Kiedy szli w dół zbocza jarl zatrzymał się, wstrzymując
cały orszak. Z namaszczeniem i powagą odsupłał od pasa poskręcany, stalowy róg i
uniósł go do ust. Czysty, głęboki dźwięk rozlał się nad okolicą, dumnie i
potężnie. Jimisław dostrzegł jak w odpowiedzi na ten dźwięk kilka sani
ciągniętych przez muły ruszyło w ich stronę. Powożone przez starsze osoby, dość
szybko minęły wracających wojaków wymieniając z nimi uwagi i poklepując po
ramionach z uśmiechem. Młodzieniec dostrzegł, że prawie wszyscy mężczyźni byli
mniej lub bardziej okaleczeni: sztuczne stopy, brak rąk, niektórzy w ogóle
jedynie z kikutami.
- Co to za osoby? – Spytał Gowrona. Krasnolud rzucił na
nich baczniejszym spojrzeniem.
- Ci, co są zbyt starzy, zniedołężniali lub okaleczeni, aby
pozwalać im walczyć w innych niż najcięższych sytuacjach,- odpowiedział z
westchnieniem. – Służą, więc armii wyruszając po bitwie na pobojowisko, aby
zebrać poległych, wyposażenie i łupy.
- Nie boją się, że przeciwnik zastawi na nich zasadzkę i
uda przegraną bitwę, aby ich ponieść na swoje plugawe ołtarze?
Worfson spojrzał na niego zdziwiony.
- Hmm. Jakoś nikt o tym nigdy nie pomyślał, – odparł,
ruszając za resztą w dalszą wędrówkę. – Najwyraźniej sami chaośnicy również nie.
Lechita także ruszył, obejrzał się jednak za saniami
znikającymi już z pola widzenia. Nie wiedział czemu, ale smutek i nostalgia
ogarnęły go na widok tych okaleczonych osób w milczeniu udających się, aby
posprzątać po zwycięstwie swoich współbraci.
Nikt oprócz niego nie postrzegał najwyraźniej tego w ten
sposób, bowiem pozostali nie zwrócili na oddalających się większej uwagi.
Ponownie wszyscy jednym głosem śpiewali jakąś pieśń, zbliżając się do swojego
miasta. Nie znający słów ani języka przybysz szedł cicho obok, nie chcąc
przeszkadzać. Gowron również milczał tak jak jego rodacy. Znali dobrze tekst tej
pieśni, lecz nie byli wyznawcami Mannana, aby mu dziękować za zwycięstwo.
Chwile później nieregularna kolumna wkroczyła przez główną
lądową bramę Skanlif wprost na czekających na nich mieszkańców. Dzieci, kobiety
i starcy przepatrywali powracających i albo rzucali się w stronę ukochanej
osoby, albo przekonawszy się, że już nie ujrzą bliskich cicho odsuwali się w
dal. Skamirowic domyślał się, że nie chcieli swym cierpieniem i smutkiem
zakłócać radosnej atmosfery zwycięstwa.
Koning jako pierwszy wyswobodził się z grona gratulujących
i złapał może czternastoletniego chłopaka za ramie. Pochylił się nad nim i
szepnął mu coś do ucha, na co wyrostek skłonił się tylko i ruszył biegiem, w
stronę bramy. Jak tylko zniknął za nią, władca miasta uniósł wysoko ręce, a
dwóch wojowników podbiegło i złapawszy za nogi podniosło go wysoko, ponad
zebranych. Gwar i śmiechy ucichły niemal od razu i wszyscy zebrani - nawet ci,
co w oddaleniu pogrążali się w smutku po poniesionej stracie – usłyszeli jego
słowa.
- Jarl mówi, że dziś ponownie starliśmy się z naszym
odwiecznym, śmiertelnym wrogiem, – szepnął krasnolud do Lechity. – Mówi, że
pomimo niewielkich szans wojowniczy duch naszych ludów zatryumfował nad
bezmyślnym okrucieństwem Żałosnej Czwórki.
Jimisław po raz pierwszy słyszał tak aroganckie określenie
bogów chaosu i lekki uśmiech rozbawienia pojawił się na jego twarzy. Czego jak
czego, ale odwagi Geraldsenowi nie można było odmówić. Sam Jarl i tłumaczący
jego słowa Gowron kontynuowali zaś.
- Pomimo strat jakie ponieśli, zwycięstwo to na długi czas
zwiększyło bezpieczeństwo Skanlif. Najprawdopodobniej na tyle długi, aby zdołano
wyszkolić młodzików i uzupełnić nimi szeregi uszczuplone w walce. Póki co jednak
władca nakazuje, aby rozpocząć przygotowania do wzmocnienia miasta. Mury mają
zostać wzmocnione, a zapasy żywności zwiększone.
- No, to rozumiem, – skomentował dodatkowo ciemnobrody
patrząc na Skamirowica z ulgą. – Naturalnie te przygotowania mają się rozpocząć
dopiero po dzisiejszej uczcie.
Lechita dołączył swój lekki uśmiech do głośnego śmiechu
krasnoludów i okrzyków ludzi. Koning kazał swoim podwładnym odstawić się na
ziemie, po czym machnąwszy na wszystkich ręką, aby szli za nim ruszył w stronę
południowej części miasta. Jego kroki wiodły w stronę kompleksu szeregowo
ustawionych, podłużnych budynków z których przez otwory w dachach uchodziła para
lub siwy dym. Lechicie wydawało się, że widział wcześniej jak w środku zniknęła
spora grupa kobiet więc spojrzał ponownie na swego przewodnika.
- Co to za kompleks? – spytał wskazując ruchem głowy na
budynki zdolne pomieścić z dobrą setkę osób.
- Łaźnia, – odpowiedział mu Gowron i uśmiechnął się
rozbawiony. – Chyba nie miałeś zamiaru siadać do uczty nieopatrzony, okrwawiony,
śmierdzący i w zniszczonym ubraniu?
Brązowowłosy zacisnął zęby,
kiedy przemywał gorącą wodą ranę na swojej piersi. W pełnym pary pomieszczeniu
swoisty opatrunek jakim pokryły się rany na skutek panującego na zewnątrz mrozu
puścił i krwawił teraz obficie. Mimo to musiał usunąć całą zakrzepłą krew nim
będzie mógł zająć się opatrzeniem rany. Wiedział, że najbardziej nieprzyjemne i
tak będzie oczyszczanie szarpanej rany boku, ale starał się na razie o tym nie
myśleć. Nabrawszy ponownie wody na dłoń i przymierzając się do przepłukania nią
rozciętego ciała rozejrzał się po pomieszczeniu.
Łaźnie były zbudowane w bardzo prosty sposób. Zaraz za
wejściem znajdowała się spora komnata, gdzie wchodzący mogli się rozdziać i
rozbroić oraz zdecydować, która część ich odzienia wystarczyło wyprać, którą
pocerować, a która już mogła służyć jedynie za szmatę. Tu również pobierało się
prostokątne płaty lnu, z których robiło się przepaskę biodrową przed przejściem
dalej.
Kolejna komnata była głównym pomieszczeniem łaźni,
zajmującym dobre trzy czwarte jej powierzchni. Trzy baseny pełne gorącej wody
zajmowały spory kawałek podłogi, a unosząca się para powodowała, że wszystko
było tu wilgotne i śliskie. Oraz, że było tu goręcej niż w jakimkolwiek innym
miejscu, jakie Lechita odwiedził w tym kraju - choć musiał przyznać, że póki co
nie było tego wiele.
Zaraz po wejściu do sali dziesiątka mężczyzn, która mu
towarzyszyła pognała do basenu. W zależności od stanu swego zdrowia albo
wskakiwali do wody albo wchodzili tak szybko jak tylko mogli najwyraźniej chcąc
jak najszybciej zagłębić się w jej gorących odmętach.
Jimisław wszedł powoli do wody dopiero po zobaczeniu jak
Gowron z rozpędu wskakuje do niej nogami do przodu. Nawet nie zwracał uwagi na
uszkodzoną nogę. Teraz zaś oblepiony mokrymi włosami leżał w rogu basenu
podtrzymując się ramionami na jego brzegach w błogim rozleniwieniu.
- W samą porę, – powiedział, kiedy drzwi, którymi tu się
dostali otworzyły się ponownie. Skamirowic ze zdziwienia uniósł brwi widząc jak
do pomieszczenia wychodzi kilkanaście kobiet w różnym wieku, odzianych w samą
bieliznę lub nagich. W rękach miały dzbany i kuferki.
- O co chodzi? – Lechita spojrzał na krasnoluda nielicho
zdziwiony i zmieszany. Rumieniec jakim pokrywała się jego twarz wywołał u
Gowrona szczerą salwę śmiechu.
- Wy, południowcy bywacie pocieszni, – oznajmił, kiedy w
spojrzenie młodzieńca wkradł się gniew. – Potraficie wypruwać flaki od
maleńkości i ścinać łby jak tylko do nich dosięgnięcie, a na widok nagiej
kobiety nagle głupiejecie.
Kiedy to mówił te kobiety które były odziane, wszystkie
osiem, ruszyły ze swoimi tobołkami w stronę basenów minęły jednak Lechitę i
krasnoluda nawet na nich nie spojrzawszy podchodząc do innych mężczyzn. Worson
zaś wytarł łzę z oka która napłynęła mu w czasie śmiechu i postanowił ulitować
się nad swym towarzyszem.
- One maja się zająć naszymi ranami, – wyjaśnił gramoląc
się z wody. – Te co mają coś na sobie to żony tych wojowników do których
podeszły.
- A te nagie? – Jimisław wskazał na ruchem głowy na
pozostałą piątkę kobiet. Młody, złotowłosy mężczyzna, młodszy nawet od Lechity,
podszedł właśnie do nich i ująwszy może piętnastoletnią młódkę za rękę ruszył w
stronę jednej z ław stojących pod ścianą. Dziewczyna z lekkim uśmiechem i
rumieńcem na bladej twarzy poszła za nim skromnie spuszczając oczy.
- Stanu wolnego, czy to młódki co jeszcze męża nie miały,
czy to wdowy, – odparł krasnolud ruszając w stronę kobiet. – Prezentują swoje
wdzięki w nadziei, że wybierze je któryś z chwalebnych zwycięzców na noc. Lub na
całe życie.
Gowron zatrzymał się jak wryty zobaczywszy ogrom bólu,
jakim przez sekundę promieniowały granatowe oczy młodzieńca.
- Co – zaczął, Jimisław pokręcił jednak zdecydowanie głową.
- Nieważne, – odparł. – Muszę brać jedną z nich dla siebie,
jeśli mi pomorze z moimi ranami?
- Nie. – Odparł machinalnie krasnolud, nadal zdziwiony
zachowaniem towarzysza. – Co z nimi zrobisz to już zależy od ciebie.
- To dobrze. – Skamirowic kiwnął zdecydowanie głową i
klepnął Gowrona w ramie. – Chodźmy, bo całkiem z nas krew ucieknie.
Worson bez słowa poczłapał za nim. Bez większego namysłu
podszedł do dość niskiej, rudowłosej kobiety koło czterdziestki. Była trochę
otyła, jemu to jednak nie przeszkadzało. Ku zdziwieniu dwóch pozostałych młodych
dziewczyn Lechita podszedł zaś do najstarszej z nich, siwiejącej już szczupłej
kobiety wyższej od niego o głowę. Krasnolud również uniósł brew, ale nie
skomentował.
- Weź od niej ten dzban. W środku jest gorzałka, – oznajmił
biorąc garniec od swojej lekarki i pociągając z niego sporego łyka. – Uśmierza
ból.
- O tym, to wiem, – odpowiedział człowiek również biorąc od
kobiety dzban i napiwszy się z niego kiwnął głową. – Niezłe, słabe, ale niezłe.
Posadzony właśnie na najbliższej wolnej ławce brodacz
spojrzał na człowieka z olbrzymim zdziwieniem.
- Znam tylko jednego człowieka, który do tej pory
skomentował tak norską wódkę – powiedział i przyssał się do swego dzbana.
- Tak? Kogo? – zaciekawił się Skamirowic, ale Gowron nie
miał chyba zamiaru oderwać dzbana od ust dopóki nie zobaczy dna. Lechita
wzruszył, więc ramionami, czym wywołał gromiące spojrzenie siwiejącej kobiety, i
również przyssał się do swego naczynia.
Jak oceniał, alkohol był ze dwa razy słabszy od tego, do
czego przywykł w swoich stronach, ale i tak z każdym kolejnym łykiem ból stawał
się mniejszy. Był mniej więcej w połowie, kiedy kobieta powiedziała coś szybko
otwierając swój kuferek. Jimisław spojrzał na krasnoluda, ten zaś odstawił do
połowy opróżniony garniec i beknął donośnie.
- Mówi, że będzie musiała to zszyć, – wyjaśnił. Jakby na
potwierdzenie jego słów starsza Norsmenka wyjęła zakrzywioną igłę, szpulkę nici
oraz szczypczyki. Skamirowic uniósł jednak dłoń powstrzymując ją i ponownie
zaczął pić.
Gowron pogładził się po wąsach obserwując ciekawy jak długo
człowiek będzie w stanie pić bez przerwy i wraz z upływem czasu był pod coraz
większym wrażeniem. Mimowolnie zauważył, że uwaga wielu osób skupiła się w tym
momencie na Lechicie. W końcu, daleko za połową brązowowłosy oderwał dzban od
ust i zaczerpnął głęboko tchu.
Powiedziawszy coś w swoim języku machnął swojej opatrunce
przyzwalająco. Kobieta przewróciła tylko oczami i nic nie mówiąc wbiła igłę w
krawędź jego rany, najpierw jedna zaraz potem drugą i sprawnie przeciągnęła
przez nie grubą nić. Brązowowłosy syknął głośno, a jego mięśnie się napięły,
przez co krew z rany popłynęła mocniej, kobieta jednak nie przejęła się tym za
bardzo i złapawszy za dwa końce nici skręciła je razem, z wprawą ściągając
krawędzie rany. Gdyby zrobiła to mocniej mogłaby wyrwać nić z ciała, słabsze
ściągnięcie wydłużyłoby proces gojenia i groziło zakażeniem.
Mężczyzna pociągnął znowu z garnca, kiedy obcinała końce
nici nad skomplikowanym, marynarskim supłem. Bez słowa przystąpiła do zakładania
kolejnego szwu centymetr dalej. Wiedząc już dokładnie, czego się spodziewać
Lechita mógł się przygotować na paskudny ból towarzyszący szyciu i tym razem
jedynie mruknął.
Jedenaście szwów później, Norsmenka pokryła ranę jakaś
cuchnącą, szarą papką i przewiązała mocno nie szczędząc świeżego lnu. Zaraz
potem wzięła się za ranę na jego boku. Obejrzawszy obmacawszy ranę zadaną przez
kolczastą kulę ponownie powiedziała coś w swoim języku.
- Mówi, że tu nie ma za bardzo nawet czego szyć, – Worfson
powiedział od razu. – Wystarczy pokryć krowim moczem i dobrze opatrzyć.
Skamirowic aż się zakrztusił.
- Jakim znowu moczem?! – Zdziwiony spytał, patrząc na
kobietę i na krasnoluda jak na wariatów.
- To szare, śmierdzące coś, – wyjaśnił ciemnobrody
pokazując na swoją pielęgniarkę pokrywającą właśnie jego szwy wspomnianą
substancją. – Skanlif trzyma kilka krów właśnie w tym celu. Rewelacyjnie
zapobiega zakażeniu.
- Nie, nie, nie. – Lechita delikatnie odsunął dłonie
Norsmenki trzymające papkę od swego boku.
- Jak tego nie zrobi może się wdać zakażenie, – zgromił go
Gowron. – Chcesz od tego umrzeć czy może wolisz aby wypalić ci te ranę?
- Ehh, a nie macie tu chleba? – Jimisław spytał zdziwiony.
- Czego? – Krasnolud uniósł krzaczaste brwi w wyrazie
zaskoczenia.
- Białego chleba, wiesz takiego wyrabianego z mąki? –
Wyjaśnił człowiek, a krasnolud przełożył jego słowa na norski. Siwiejąca kobieta
popatrzyła na obu zdziwiona i odpowiedziała.
- Mówi, że w kuchni Smoczej Hali zawsze trzymane jest kilka
świeżych bochenków, chce jednak wiedzieć na co ci to? – Gowron przełożył jej
słowa.
- Niech ktoś przyniesie tu chociaż jedną pajdę to wam
pokaże. – Mówiąc to człowiek wstał powoli, sprawdzając szew na swej piersi i
upewniwszy się, że trzyma mocno kiwnął głową z uznaniem. Następnie nic nie
mówiąc wyszedł z powrotem do przebieralni. Krasnolud i obie kobiety poszły za
nim.
W pomieszczeniu obok Lechita zatrzymał się na środku i
rozejrzał po ścianach i rogach pomieszczenia. Nagle lekki, zadowolony uśmiech
wykwitł na jego twarzy.
- To jak z tym chlebem? – Spytał. Siwiejąca kobieta już nie
czekając nawet na tłumaczenie Worfsona szybko zaczęła wciągać na siebie ubranie.
Rudowłosa zaś szepnęła coś na ucho krasnoludowi.
- Teobalda ma racje, – zwrócił się do Skamirowica. –
Wracajmy do środka, nie ma sensu tu czekać.
- W porządku, – brązowowłosy skinął głową i również ruszył
do środka. Zatrzymał się jednak na moment przy drzwiach i ponownie jego usta
wygięły się w lekkim uśmiechu. Machnął przy nich ręką, po czym wszedł z powrotem
i usiadł na swojej ławce. Rudowłosa posadziła Gowrona obok niego i wróciła do
badania jego obrażeń.
Okazało się, że nie licząc tego co miał na nodze reszta
jego ran nie była warta nawet opatrunku. Norsmenka sięgnęła po spory, stalowy
czerpak i nabrawszy do niego wody z basenu zaczęła myć ciemnobrodego. Krasnolud
wyciągnął się wygodnie na ławie opierając o wilgotną ścianę. Przymknął oczy
oddając się wprawnie myjącym go i masującym dłoniom kobiety.
Chwile później wysłana za chlebem kobieta wróciła niosąc
grubą na dwa palce kromkę o złocistej skórce. Podała ją Lechicie i spojrzała na
niego zaciekawiona. Mężczyzna bez słowa odgryzł spory kawałek białego pieczywa i
zaczął je zawzięcie żuć. Zamiast jednak połknąć smakowity kęs Jimisław wypluł go
z powrotem na rękę. Następnie przy zdziwionych spojrzeniach trzech par oczu
zlepiony śliną kawałek przełożył do drugiej ręki i zaczął w niej ugniatać na
nowo.
- Co to? – Gowron zapytał wskazując na białe, ledwo
dostrzegalne pasma na dłoni młodzieńca.
- Pajęczyny, – wyjaśnił człowiek odrywając od tak powstałej
masy niewielki kawałek i odłożył go na udo a następnie rozgniótł na płasko
resztę. – Świeże pajęczyny. Powiedz jej, aby obandażowała mi bok kiedy przyłożę
do niego chleb.
Kiedy tylko krasnolud przetłumaczył starsza Norsmenka
wzięła się do pracy. Szybko i solidnie obandażowała zranione miejsce mocując
pewnie medykament pytając o coś w trakcie.
- Chce wiedzieć, po co ten mały kawałek – w głosie Gowrona
również dało się słyszeć zaciekawienie, a rudowłosa również spojrzała w tamtym
kierunku zajmując się rozczesywaniem grzywy brodacza.
- Na tą moją rozbitą brew, – to mówiąc przyłożył go do
rozbitego łuku brwiowego. Kobieta zaraz po skończeniu opatrunku na jego boku,
rozdarła szeroką płachtę lnu i zrobiwszy z niej kilka pasków poczęła obwiązywać
nimi głowę Lechity.
- To chyba wszystko, – powiedział mężczyzna i już miał
wstać kiedy siwiejąca kobieta go zatrzymała, Worfson zaś parsknął.
- Jeszcze musi cię umyć, – wyjaśnił i wskazał kciukiem na
swoją rudowłosą opiekunkę, która właśnie przystępowała do wypłukiwania krwi z
jego brody. – I uczesać.
Mężczyzna kiwnął głową i rozsiadł się wygodnie akceptując
to w milczeniu. Norsmenka zaczęła polewać go gorącą wodą. Nabrawszy jej pełen
dzban z basenu zaczęła z wielką wprawą i dbałością oczyszczać ciało wokół
opatrunków.
- W sumie to czemu wybrałeś właśnie ją? – zaciekawił się
krasnolud. – Była najstarsza i najbrzydsza z nich wszystkich.
- Potrzebuje tylko, aby opatrzyła mi rany, – w głosie
Jimisława dało się wyczuć nieudolnie skrywaną wściekłość. Ostatniego słowa o
mało nie wykrzyczał. Krasnolud spojrzał na niego uważnie Skamirowic zamilkł
jednak na chwile. Kiedy odezwał się ponownie jego glos był na powrót spokojny. -
Skoro była najstarsza, to założyłem, że na łataniu wojennych ran zna się
najlepiej.
Worfson skinął tylko głową i na chwile zapadło milczenie. W
międzyczasie kilka par opuściło już łaźnie przez drzwi po przeciwnej stronie do
wejściowych. Obecnie w gorącym, wilgotnym pomieszczeniu zostało tylko dziesięć
osób. Wtem rudowłosa powiedziała coś na co Gowron mruknął tylko na nią, a
siwiejąca kobieta zaniosła się śmiechem.
- Teobalda twierdzi, że obie razem z Ingą opiekują się
krasnoludami, – odpowiedział na pytające spojrzenie człowieka. Ten zaś uniósł
brew ze zdziwienia.
- Chodzi o twoje włosy na torsie, – wyjaśnił po czym
wskazał na trzech Norsmenów którzy jeszcze byli w łaźni. – Spójrz na nich a
zrozumiesz. Wielcy jak dęby, ale piersi mają łyse jak nie przymierzając elfy.
Norsmenki przywykły do tego, że tak wygląda mężczyzna.
Brązowowłosy spojrzał krytycznie na swoją wysoko
wysklepioną, szeroką klatkę piersiową i plaski brzuch. Pokrywające je gęste,
czarne włosy były teraz przylepione do skóry przez wodę tworząc zawiłą, czarną
mozaikę. Mężczyzna pokręcił tylko głową mówiąc coś w swym szeleszczącym,
łagodnym języku.
Doprowadzenie go do czystości nie zajęło starej Norsmence
wiele czasu i już po chwili obie kobiety, jako ze rudowłosa również skończyła
oporządzanie Worfsona, skłoniły się i wyszły z łaźni. Krasnolud zaś podreptał w
stronę drugiego wyjścia machnąwszy na Lechitę ręką, aby ten za nim podążył.
Pomieszczenie po drugiej stronie głównej sali było podobne do wejściowego,
leżały tu jednak czyste ubrania oraz starannie ułożona broń. Jimisław podszedł
od razu do swojego szerokiego miecza i wydobył go z brązowej, skórzanej pochwy.
Ostrze nosiło ślady ponownego ostrzenia, ale po dokładnym przyjrzeniu się
młodzieniec zdołał dojrzeć tylko kilka drobnych szczerb.
- Kaletnik szybko się uwinął, – wtrącił Gowron wskazując na
nową pochwę. – Szkoda tylko, że nie zdążył jej wzmocnić, ale na to jeszcze
przyjdzie czas.
Skamirowic kiwnął głową i schował ostrze z powrotem, po
czym zaczął się ubierać. Jego nowy strój miał składać się z, nie licząc onuc i
bielizny, wysokich futrzanych butów, szerokiego pasa z białego, niedźwiedziego
futra, białej batystowej koszuli wiązanej pod szyją na rzemienie oraz zdobionej
miedzianymi kwiatami skórzanej przepaski. Kiwnąwszy głową z uznaniem Jimisław
zabrał się za ubieranie i szybko zrozumiał, czemu dostał przepaskę, a nie
spodnie.
Kiedy założył koszule okazało się, że jest ona sporo za
ciasna, przez co nie było mowy o związaniu jej pod szyją jeśli nie miała się
podrzeć przy najprostszym ruchu. Odpowiednich spodni zapewne również nie było w
całym mieście, westchnął, więc tylko i okręcił się futrem. Sięgało akurat od
pasa do kolana.
- Użyj tego, – poradził Worsfon rzucając mu szeroki,
skórzany pas ze stalowymi, masywnymi wykończeniami. Człowiek szybko przeciągną
go przez zrobione w futrze nacięcia. Spiąwszy go w końcu wykonał kilka kroków i
kiwnął głową zadowolony z efektu. Jako, że krasnolud był już gotów, Lechita
szybko przytroczył miecz do pasa, opaskę zaś zawiązał na czole już idąc. Przez
chwile rozważał czy tego nie poniechać, ale uznał, że woli, aby włosy nie
wchodziły mu do talerza. Oraz aby opatrunek nie był tak bardzo widoczny...
Gowron prowadził go ulicami
Skanlif w stronę pałacu i siedziby Jarla. Była to olbrzymia, piętrowa budowla
wykonana całkowicie z kamienia na planie krzyża. Kryty łupkami dach miał
niewielką stromiznę, wystarczającą jednak, aby nie zalegała na nim olbrzymia
ilość śniegu. Jimisław zatrzymał się przed stromymi schodami, które prowadziły
na metrowy skalny podest, na którym zbudowano całą budowlę. Nie był w stanie
powstrzymać pełnego zachwytu westchnienia na widok tej potężnej, masywnej
konstrukcji.
Zadaszenie nad obitymi stalą wrotami miało formę smoczej
paszczy z której wyrastały dwa długie kły spełniające rolę kolumn. Wszystkie
zewnętrzne ściany pokrywały płaskorzeźby przedstawiające wielką bitwę pomiędzy
ludźmi i smokami, a sługami Chaosu.
- Oto Smocza Hala chłopcze, – powiedział krasnolud
zadzierając głowę, aby spojrzeć na gadzią paszczę. – Moi przodkowie wykuli ją
dla przodków Koninga blisko półtora wieku temu, po tym jak w oblężeniu Kurganów
i Hungów spłonęła poprzednia, drewniana.
- Kamień trudno będzie spalić, – zauważył Lechita
zaczynając spinać się po schodach.
- A i my lepiej sobie z nim, niż z drewnem, radzimy, –
dodał brodacz.
Za otwartymi teraz na oścież odrzwiami zebrało się już
wiele osób. Długa sala, zajmująca najdłuższe ramie krzyża była wysoka na blisko
cztery metry, a płaskie sklepienie podtrzymywało osiem prostych, ale szerokich
kolumn. Pomiędzy nimi rozstawionych było pod ścianami sześć stołów z mocnego
drewna, przy których mogło zasiąść nawet dwadzieścia osób. Przy każdym. Po
przeciwnej do wejście stronie znajdował się kilkustopniowy podest, na którym
ustawiono masywny, złocony fotel na tle olbrzymiego, ciężkiego sztandaru ze
złotym smokiem.
Środek pomieszczenia zajmowało pięć ustawionych w rzędzie
palenisk na których piekły i gotowały się potrawy wypełniające całe
pomieszczenie wspaniałym zapachem. Wystrój Hali dopełniały tarcze, miecze,
topory i młoty rozwieszone po ścianach, futra i skóry zaściełające podłogę oraz
rzędy beczek i garnców zalegające po kątach.
- Cieszę się, że w końcu jesteście, – powiedziała Barbara
podchodząc do nich jak tylko się pojawili. – Wchodźcie głębiej, nie stójcie przy
drzwiach.
Lechita aż zamrugał oczami ze zdziwienia na jej widok. Ta
sama kobieta, która poznał o poranku, zbryzganą krwią i pobrudzoną śniegiem
stanęła ponownie przed nim. Teraz jednak miała na sobie długą, aksamitną suknie
w kolorze ciemnego błękitu. Miała ona długie rękawy i skromny dekolt, z którymi
idealnie współgrała czarna żmijka z zawieszonym na niej symbolem srebrnego smoka
zdobiące szyje Koningdottir. Jej złote włosy były uczesane i puszczone luźno nie
licząc szerokich pasm ze skroni które były związane w warkocze. Warkocze te
zebrano razem i związano z tyłu głowy jak przepaskę co sprawiało wrażenie jakby
nosiła diadem. Jedynie siniaki na twarzy i palce powiązane w łubkach psuły ten
idealny, zdawałoby się, obraz.
- Witaj pani, – zdołał wybąknąć Jimisław kiedy odzyskał
głos.
- Ocaliłeś mi życie, – odparła złotowłosa, – Mów mi po
imieniu.
- Barbaro. – Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy kiedy
wymawiał to imię skinąwszy głową. Norsmenka w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko
nie zwracając uwagi na ból w policzku jaki to spowodowało.
Nie zdołali jednak dojść do któregoś ze stołów, kiedy
wysoki, czarnowłosy Norsmen zagrodził im drogę. Lechita spojrzał na niego spode
łba co nie było trudne, jako że wzrost zawalidrogi niewiele ustępował dwóm
metrom. Długie, czarne włosy opadały mu na ramiona, a starannie przystrzyżony
zarost wokół ust i na żuchwie nadawał jego twarzy wyraz srogości, powagi i
niebezpieczeństwa.
To ostatnie potęgowała jeszcze blizna na jego nosie i
policzku i szerokie bary. W szczególności jednak twardy, zimny wyraz zielonych
oczu. Skamirowic nie kojarzył go z bitwy, ale świeży opatrunek na muskularnym
ramieniu czarnowłosego sugerował, że również brał w niej udział.
Zawalidroga również zmierzył brązowowłosego wzrokiem po
czym zapytał o coś szybko. Nim krasnolud zdążył to przetłumaczyć Koningdottir
odpowiedziała płynnie. Jimisław zdołał wyłapać z jej wypowiedzi jedynie imię
swoje, swojego ojca i coś co musiało być "Księstwem Lechickim" w norskim języku.
Usłyszawszy odpowiedź Norsmen przyjrzał się ponownie Lechicie z mieszaniną
wyższości i czegoś czego młodzieniec nie był w stanie rozpoznać. To pierwsze
jednak wystarczyło, aby go rozgniewać. Uznał, że skoro ten zawalidroga chce go
ocenić na bazie wyglądu to zadba, aby dokonał właściwej oceny.
Nic nie mówiąc Jimisław uniósł dumnie podbródek i splótł
ramiona na piersi napinając przy tym muskuły. Materiał rękawów zatrzeszczał
ostrzegawczo, a rana na piersi zakuła trochę mocniej. Na ten widok mięśnie na
kwadratowej szczęce czarnowłosego drgnęły, a on sam oparł lewice na głowicy
miecza. Razem ze sztyletem obciążał on szeroki, zdobiony stalowymi płytkami pas
którym podtrzymywał skórzane spodnie oraz ściągał lniany, czarny kubrak bez
rękawów, wyszywany złotogłowiem we wzór tygrysiego łba.
Fakt, że mężczyzna ten dożył swoich co najmniej
dwudziestych piątych urodzin sugerował Lechicie iż nie nosił on tej broni tylko
w celu obciążenia pasa, sam jednak nie sięgnął po broń. Mimo wszystko był
gościem u tych ludzi i nie zamierzał zaatakować pierwszy. Złamałoby to prawo
gościnności. Nagle Jimislaw poczuł silne szarpnięcie za ramie i został odwrócony
w prawo.
[Dobrze słyszałem!] Warknął po kislevsku odziany na
brązowo-czarno mężczyzna. [Lechicki knur!]
Skamirowic bez trudu rozpoznał akcent, sposób wymowy i
wściekły grymas wykrzywił mu twarz.
[Kislevski pies!] Odwarknął z wrogością w tym samym języku
choć z zupełnie innym akcentem. Kislevczyk był od niego tylko nieznacznie
wyższy, ale znacznie szczuplejszy i lżejszy. Głowę miał ogoloną niemal na łyso
nie licząc pojedynczego pukla długich, ciemnych włosów. Jego twarz zdobiły
sumiaste wąsiska i paskudna, szeroka blizna na policzku i żuchwie.
Usłyszawszy wyzwisko młodzieńca
Ungoł warknął głośno i złapał za rękojeść szerokiej szabli, która wisiała mu u
pasa. Nie zdążył jednak jej wyjąć. Prawa pięść Skamirowica uderzyła bowiem z
olbrzymią siłą w brzuch Kislevczyka podrzucając go nieomal, lewa zaś spadła jak
młot na jego szczękę rozciągając ciemnowłosego na podłodze. Był on jednak
twardszy, niż by się na pierwszy rzut oka wydawało i nie stracił przytomności.
Warknąwszy sięgnął ponownie po broń i już niemalże wysunął ją do połowy kiedy
Lechita wydobył swój miecz.
[Za moich dziadów!] Ryknął tylko
i uderzył z zamachu. Stal szczęknęła o stal, kiedy na drodze opadającego ostrza
znalazł się nagle ciężki nadziak. Kiedy tylko Koning wyhamował impet uderzenia
puścił lewą ręką stylisko i złapał brązowowłosego za szyje.
- Co tu się dzieje na wszystkie
prawiczki Khorna! – Ryknął w khazalickim patrząc gromiąco na Lechitę.
Usłyszawszy jednak zgrzyt metalu
zwrócił spojrzenie na Ungoła który już nieomal wyciągną swą szablę. Jarl
przekręcił lekko prawicę i stalowy szpon nadziaka zsunął się po ostrzu miecza i
oparł o grdykę leżącego. Władca Skanlif pokręcił tylko przecząco głową kiedy
Kislevczyk uniósł na niego spojrzenie. Wtem uważne oczy złotowłosego wychwyciły
jeszcze jeden ruch. Od razu powiedział coś spokojnie do czarnowłosego krajana
który już trzymał dłoń na rękojeści. Powiedział to jednak takim tonem, że nawet
Jimisławowi, który nie znał norskiego włosy zjeżyły się na karku.
Pełna napięcia cisza trwała
przez kilka uderzeń serca w trakcie których wszystkie oczy skupione były na tej
niezwykłej scenie. Przerwał ją Koning pytając o coś w swym języku. Odpowiedziała
mu córka, najwyraźniej w wyczerpujący sposób, w trakcie przemowy wskazując
kolejno czarnowłosego obok siebie, leżącego i Skamirowica. Jarl powiódł
spojrzeniem po całej piątce z Gowronem włącznie.
Widział w postawie krasnoluda,
że jakby czarnowłosy ruszył na Lechitę to nie przeszedłby nawet dwóch kroków.
Zwrócił się więc najpierw do niego, mówiąc spokojnie, już normalnym tonem.
Następnie przesunął trochę nadziak i wepchnął go pod brodę Kislevczyka zmuszając
go do podniesienia na siebie oczu.
[Jimisław syn Skamira walczył u
naszego boku w dzisiejszej bitwie. Zabił wielu Kurganów i licznym z tych co będą
tu dziś ucztować, uratował życie. W tym mojej ukochanej córuchnie. Złożyłem mu
propozycje dołączenia do nas i przysiągł mi swoją wierność. Traktuj go wiec z
należnym szacunkiem.] powiedział władczo po czym zwrócił się do brązowowłosego.
Przesunął dłoń na kark Lechity i szarpnął nim.
- Fyodor Godunow służy mi
wiernie już od lat. Brał udział w wielu bitwach i potyczkach gdzie dowiódł swej
odwagi i umiejętności. To, że nie brał udziału w dzisiejszej bitwie było
spowodowane raną jakiej doznał w niedawnym polowaniu. Okaż mu więc należny
szacunek – powiedziawszy to cofnął się o krok puszczając obu południowców.
Jimisław spojrzał najpierw na niego, potem zaś na Ungoła.
[Chaośników nienawidzę bardziej
niż ciebie,] powiedział w kislevskim cofając się o krok i chowając miecz do
pochwy. Fyodor nic nie odpowiedział, szybkim ruchem wsunął tylko szable z
powrotem do pochwy. Czarnowłosy Norsmen złapał go pod ramie i pomógł wstać po
czym obaj spojrzeli wilkiem na Skamirowica, u którego boku stanął dumnie i
pewnie Gowron krzyżując ramiona na piersi tak jak wcześniej robił to Lechita.
Nie wiadomo czy z powodu tego
pokazu, czy ostrzeżenia Gerladsena, ale Godunow i jego towarzysz odeszli w
stronę jednego ze stołów, nic już nie mówiąc. Jarl odprowadził ich wzrokiem i
odprężył się po chwili, zarzucając nadziak na ramie.
- Jeźdźcie, pijcie i radujcie
się przyjaciele, – powiedział do krasnoluda i człowieka – zasłużyliście sobie na
to.
Powiedziawszy to ruszył w stronę
tronu skinąwszy na swoją córkę, aby poszła za nim. Barbara spojrzała na
Jimisława przepraszająco i nic nie mówiąc poszła za ojcem. Lechita uśmiechnął
się do niej lekko i odprowadził ją wzrokiem. Wtem dostrzegł, że czarnowłosy
przyjaciel Kislevczyka obserwuje go obrzucając groźnym spojrzeniem. Gowron
również to dostrzegł.
- To Zygfryd Erykson, –
powiedział do człowieka. – Smoli cholewki do Barbary od kiedy jej piersi stały
się większe niż jego pięści, ona jednak nie jest nim zainteresowana.
- Jego problem, – bąknął
Skamirowic. Krasnolud położył mu jednak dłoń na ramieniu, aby zwrócić na siebie
uwagę człowieka.
- Uważaj, nie pozwól sobie na
lekceważenie go, – przestrzegł brązowowłosego. – Zygfryd jest wprawnym
wojownikiem i świetnym szermierzem. Byłby bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem.
Lechita popatrzył na brodatego
żołnierza przez chwile, po czym kiwnął głową z powagą. Biały płomień jego
spojrzenia zapłonął zaś znowu pełnym blaskiem jakby człowiek ponownie
przypomniał sobie, po co przybył do tej niegościnnej krainy. Chcąc rozładować
napięcie Worfson uśmiechnął się i klepnął Jimisława w ramie.
- Dobra, dość tego gadania po
próżnicy, – oznajmił. – Chodźmy do któregoś stołu, na pewno stoi tam garniec
miodu z naszym imieniem na nim!
Skamirowic uśmiechnął się lekko
ruszając za swoim nowym przyjacielem...
Ciąg dalszy nastąpi...
Wierzbowski. |