..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Ogólne

   » Rozgrywka

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Smocza Hala

Białe słońce minęło już zenit i pomału zaczęło zbliżać się do lśniącego śniegu. Lodowaty wiatr dął z północy, zwycięzcy porannej bitwy nie zwracali jednak na niego uwagi rozpaleni wygraną. Norsmeni i krasnoludy, w liczbie mniej niż sześć dziesiątek, przedzierali się przez wieczny śnieg. Pomimo ran i zmęczenia słychać było głośne rozmowy, śmiechy i pieśni, tak bojowe jak i dziękczynne. Czasem zaś obie na raz.

 

Jimisław obserwował to w milczeniu krocząc przy końcu szeregu. Nie znał ich języka, nie rozumiał, więc znaczenia rozmów, starał się jednak chłonąć atmosferę tych dziwnych dla niego obyczajów. Kiedy któryś z wojowników nie mógł iść, to inny go podtrzymywał. Kiedy pomimo pomocy nie był w stanie utrzymać się na nogach, dołączali kolejni i zaczynali go nieść. Wszyscy jednak byli rozradowani. Nawet ci, którzy według Lechity mieli nie doczekać poranka, zdawali się nie tyle spokojni, jak jego rodacy, a faktycznie szczęśliwi. Gowron, który kuśtykał z trudem dotrzymując tempa reszcie oddziału dostrzegł spojrzenie najnowszego członka skanlifskiego wojska.

 

- O czym tak rozmyślasz chłopcze? – Spytał w swym języku wiedząc, że człowiek go zrozumie.

- O tym na ile ten lud różni się od mojego czy od Kislevczyków – brązowowłosy odpowiedział spokojnie przenosząc spojrzenie na brodacza. – Dopiero, co o włos uniknęli śmierci, a zachowują się, jakby każdemu urodziły się trojaczki.

 

Krasnolud parsknął rozbawiony.

 

- To jest to, co mój lud kocha w Norsmenach, – odpowiedział. – Żyją z Chaosem za miedzą, z bitwą i wojną jako codziennością. A mimo to pozostają niespaczeni i czerpią ogrom radości ze zwycięstwa, a w zasadzie z samej bitwy.

- Nawet takiego, które odnieśli tylko dzięki temu, że sami mieli kolczugi, a przeciwnicy byli nieopancerzeni?

- Wygrali dlatego, że są potężnymi i dzielnymi wojownikami, – odpowiedział mu Worfson z naciskiem, dla większego zaznaczenia swych słów łapiąc młodzieńca za ramie. – Nigdy tego nie umniejszaj.

 

Lechita zatrzymał się zdziwiony reakcją Gowrona i spojrzał w jego brązowe oczy. Ciemnobrody pokręcił jedynie głową, aby ponownie zaakcentować swoje słowa.

 

- Rozumiem, – Jimisław rzekł po chwili. Norsmeni, będąc doświadczonymi wojownikami musieli wiedzieć, co zapewniło im zwycięstwo. Po prostu nie zwracali na to uwagi. Dla nich liczyło się tylko to, że walczyli z przeciwnikiem mającym przygniatającą przewagę liczebną i pokonali go. 'W sumie' pomyślał 'to mieli racje.'

- A tam, – Worson puścił ramie człowieka i klepną go w nie z uśmiechem. – Chodźmy, to już nie daleko, a jak się nie przebijemy na czas to gotowi nam wszelkie piwo wypić!

 

Cień uśmiechu rozjaśnił twarz Skamirowica i oddając klepnięcie ruszył ponownie za resztą towarzyszy broni. Gowron nie mylił się. Po wspięciu się na niskie z tej strony wzgórze brązowowłosy zatrzymał się ponownie. Przed nim w odległości mniej niż dwóch kilometrów znajdowało się Skanlif, z łaski Tora jego nowy dom.

 

Według standardów południa mogło to być najwyżej niewielkie miasteczko, wątpił bowiem, aby w komfortowych warunkach mogło żyć w nim więcej niż dwa, dwa i pół tysiąca osób. Wykonane głownie z drewna, kryte dranicą domostwa nie miały regularnych rozmiarów ani kształtów, cisnęły się jednak gdzieniegdzie pomiędzy przystanią, a okalającą miasto drewnianą palisadą. Z kolei miejscami były wolne przestrzenie i szerokie ulice co sprawiało wrażenie, jakby całe miasto powstało bez większego odgórnego planu. Przypominało mu to trochę jego ojczyste strony. W żadnym z miast jego ojczyzny nie było jednak wielkiego, otwartego portu. Lechita mimowolnie odetchnął głębiej zapachem wielkiej wody i ruszył żwawo za kuśtykającym towarzyszem.

 

Kiedy szli w dół zbocza jarl zatrzymał się, wstrzymując cały orszak. Z namaszczeniem i powagą odsupłał od pasa poskręcany, stalowy róg i uniósł go do ust. Czysty, głęboki dźwięk rozlał się nad okolicą, dumnie i potężnie. Jimisław dostrzegł jak w odpowiedzi na ten dźwięk kilka sani ciągniętych przez muły ruszyło w ich stronę. Powożone przez starsze osoby, dość szybko minęły wracających wojaków wymieniając z nimi uwagi i poklepując po ramionach z uśmiechem. Młodzieniec dostrzegł, że prawie wszyscy mężczyźni byli mniej lub bardziej okaleczeni: sztuczne stopy, brak rąk, niektórzy w ogóle jedynie z kikutami.

 

- Co to za osoby? – Spytał Gowrona. Krasnolud rzucił na nich baczniejszym spojrzeniem.

- Ci, co są zbyt starzy, zniedołężniali lub okaleczeni, aby pozwalać im walczyć w innych niż najcięższych sytuacjach,- odpowiedział z westchnieniem. – Służą, więc armii wyruszając po bitwie na pobojowisko, aby zebrać poległych, wyposażenie i łupy.

 

- Nie boją się, że przeciwnik zastawi na nich zasadzkę i uda przegraną bitwę, aby ich ponieść na swoje plugawe ołtarze?

Worfson spojrzał na niego zdziwiony.

- Hmm. Jakoś nikt o tym nigdy nie pomyślał, – odparł, ruszając za resztą w dalszą wędrówkę. – Najwyraźniej sami chaośnicy również nie.

 

Lechita także ruszył, obejrzał się jednak za saniami znikającymi już z pola widzenia. Nie wiedział czemu, ale smutek i nostalgia ogarnęły go na widok tych okaleczonych osób w milczeniu udających się, aby posprzątać po zwycięstwie swoich współbraci.

 

Nikt oprócz niego nie postrzegał najwyraźniej tego w ten sposób, bowiem pozostali nie zwrócili na oddalających się większej uwagi. Ponownie wszyscy jednym głosem śpiewali jakąś pieśń, zbliżając się do swojego miasta. Nie znający słów ani języka przybysz szedł cicho obok, nie chcąc przeszkadzać. Gowron również milczał tak jak jego rodacy. Znali dobrze tekst tej pieśni, lecz nie byli wyznawcami Mannana, aby mu dziękować za zwycięstwo.

 

Chwile później nieregularna kolumna wkroczyła przez główną lądową bramę Skanlif wprost na czekających na nich mieszkańców. Dzieci, kobiety i starcy przepatrywali powracających i albo rzucali się w stronę ukochanej osoby, albo przekonawszy się, że już nie ujrzą bliskich cicho odsuwali się w dal. Skamirowic domyślał się, że nie chcieli swym cierpieniem i smutkiem zakłócać radosnej atmosfery zwycięstwa.

 

Koning jako pierwszy wyswobodził się z grona gratulujących i złapał może czternastoletniego chłopaka za ramie. Pochylił się nad nim i szepnął mu coś do ucha, na co wyrostek skłonił się tylko i ruszył biegiem, w stronę bramy. Jak tylko zniknął za nią, władca miasta uniósł wysoko ręce, a dwóch wojowników podbiegło i złapawszy za nogi podniosło go wysoko, ponad zebranych. Gwar i śmiechy ucichły niemal od razu i wszyscy zebrani - nawet ci, co w oddaleniu pogrążali się w smutku po poniesionej stracie – usłyszeli jego słowa.

 

- Jarl mówi, że dziś ponownie starliśmy się z naszym odwiecznym, śmiertelnym wrogiem, – szepnął krasnolud do Lechity. – Mówi, że pomimo niewielkich szans wojowniczy duch naszych ludów zatryumfował nad bezmyślnym okrucieństwem Żałosnej Czwórki.

 

Jimisław po raz pierwszy słyszał tak aroganckie określenie bogów chaosu i lekki uśmiech rozbawienia pojawił się na jego twarzy. Czego jak czego, ale odwagi Geraldsenowi nie można było odmówić. Sam Jarl i tłumaczący jego słowa Gowron kontynuowali zaś.

 

- Pomimo strat jakie ponieśli, zwycięstwo to na długi czas zwiększyło bezpieczeństwo Skanlif. Najprawdopodobniej na tyle długi, aby zdołano wyszkolić młodzików i uzupełnić nimi szeregi uszczuplone w walce. Póki co jednak władca nakazuje, aby rozpocząć przygotowania do wzmocnienia miasta. Mury mają zostać wzmocnione, a zapasy żywności zwiększone.

- No, to rozumiem, – skomentował dodatkowo ciemnobrody patrząc na Skamirowica z ulgą. – Naturalnie te przygotowania mają się rozpocząć dopiero po dzisiejszej uczcie.

 

Lechita dołączył swój lekki uśmiech do głośnego śmiechu krasnoludów i okrzyków ludzi. Koning kazał swoim podwładnym odstawić się na ziemie, po czym machnąwszy na wszystkich ręką, aby szli za nim ruszył w stronę południowej części miasta. Jego kroki wiodły w stronę kompleksu szeregowo ustawionych, podłużnych budynków z których przez otwory w dachach uchodziła para lub siwy dym. Lechicie wydawało się, że widział wcześniej jak w środku zniknęła spora grupa kobiet więc spojrzał ponownie na swego przewodnika.

 

- Co to za kompleks? – spytał wskazując ruchem głowy na budynki zdolne pomieścić z dobrą setkę osób.

- Łaźnia, – odpowiedział mu Gowron i uśmiechnął się rozbawiony. – Chyba nie miałeś zamiaru siadać do uczty nieopatrzony, okrwawiony, śmierdzący i w zniszczonym ubraniu?

 

 

Brązowowłosy zacisnął zęby, kiedy przemywał gorącą wodą ranę na swojej piersi. W pełnym pary pomieszczeniu swoisty opatrunek jakim pokryły się rany na skutek panującego na zewnątrz mrozu puścił i krwawił teraz obficie. Mimo to musiał usunąć całą zakrzepłą krew nim będzie mógł zająć się opatrzeniem rany. Wiedział, że najbardziej nieprzyjemne i tak będzie oczyszczanie szarpanej rany boku, ale starał się na razie o tym nie myśleć. Nabrawszy ponownie wody na dłoń i przymierzając się do przepłukania nią rozciętego ciała rozejrzał się po pomieszczeniu.

 

Łaźnie były zbudowane w bardzo prosty sposób. Zaraz za wejściem znajdowała się spora komnata, gdzie wchodzący mogli się rozdziać i rozbroić oraz zdecydować, która część ich odzienia wystarczyło wyprać, którą pocerować, a która już mogła służyć jedynie za szmatę. Tu również pobierało się prostokątne płaty lnu, z których robiło się przepaskę biodrową przed przejściem dalej.

 

Kolejna komnata była głównym pomieszczeniem łaźni, zajmującym dobre trzy czwarte jej powierzchni. Trzy baseny pełne gorącej wody zajmowały spory kawałek podłogi, a unosząca się para powodowała, że wszystko było tu wilgotne i śliskie. Oraz, że było tu goręcej niż w jakimkolwiek innym miejscu, jakie Lechita odwiedził w tym kraju - choć musiał przyznać, że póki co nie było tego wiele.

 

Zaraz po wejściu do sali dziesiątka mężczyzn, która mu towarzyszyła pognała do basenu. W zależności od stanu swego zdrowia albo wskakiwali do wody albo wchodzili tak szybko jak tylko mogli najwyraźniej chcąc jak najszybciej zagłębić się w jej gorących odmętach.

 

Jimisław wszedł powoli do wody dopiero po zobaczeniu jak Gowron z rozpędu wskakuje do niej nogami do przodu. Nawet nie zwracał uwagi na uszkodzoną nogę. Teraz zaś oblepiony mokrymi włosami leżał w rogu basenu podtrzymując się ramionami na jego brzegach w błogim rozleniwieniu.

 

- W samą porę, – powiedział, kiedy drzwi, którymi tu się dostali otworzyły się ponownie. Skamirowic ze zdziwienia uniósł brwi widząc jak do pomieszczenia wychodzi kilkanaście kobiet w różnym wieku, odzianych w samą bieliznę lub nagich. W rękach miały dzbany i kuferki.

- O co chodzi? – Lechita spojrzał na krasnoluda nielicho zdziwiony i zmieszany. Rumieniec jakim pokrywała się jego twarz wywołał u Gowrona szczerą salwę śmiechu.

- Wy,  południowcy bywacie pocieszni, – oznajmił, kiedy w spojrzenie młodzieńca wkradł się gniew. – Potraficie wypruwać flaki od maleńkości i ścinać łby jak tylko do nich dosięgnięcie, a na widok nagiej kobiety nagle głupiejecie.

 

Kiedy to mówił te kobiety które były odziane, wszystkie osiem, ruszyły ze swoimi tobołkami w stronę basenów minęły jednak Lechitę i krasnoluda nawet na nich nie spojrzawszy podchodząc do innych mężczyzn. Worson zaś wytarł łzę z oka która napłynęła mu w czasie śmiechu i postanowił ulitować się nad swym towarzyszem.

 

- One maja się zająć naszymi ranami, – wyjaśnił gramoląc się z wody. – Te co mają coś na sobie to żony tych wojowników do których podeszły.

- A te nagie? – Jimisław wskazał na ruchem głowy na pozostałą piątkę kobiet. Młody, złotowłosy mężczyzna, młodszy nawet od Lechity, podszedł właśnie do nich i ująwszy może piętnastoletnią młódkę za rękę ruszył w stronę jednej z ław stojących pod ścianą. Dziewczyna z lekkim uśmiechem i rumieńcem na bladej twarzy poszła za nim skromnie spuszczając oczy.

- Stanu wolnego, czy to młódki co jeszcze męża nie miały, czy to wdowy, – odparł krasnolud ruszając w stronę kobiet. – Prezentują swoje wdzięki w nadziei, że wybierze je któryś z chwalebnych zwycięzców na noc. Lub na całe życie.

 

Gowron zatrzymał się jak wryty zobaczywszy ogrom bólu, jakim przez sekundę promieniowały granatowe oczy młodzieńca.

 

- Co – zaczął, Jimisław pokręcił jednak zdecydowanie głową.

- Nieważne, – odparł. – Muszę brać jedną z nich dla siebie, jeśli mi pomorze z moimi ranami?

- Nie. – Odparł machinalnie krasnolud, nadal zdziwiony zachowaniem towarzysza. – Co z nimi zrobisz to już zależy od ciebie.

- To dobrze. – Skamirowic kiwnął zdecydowanie głową i klepnął Gowrona w ramie. – Chodźmy, bo całkiem z nas krew ucieknie.

 

Worson bez słowa poczłapał za nim. Bez większego namysłu podszedł do dość niskiej, rudowłosej kobiety koło czterdziestki. Była trochę otyła, jemu to jednak nie przeszkadzało. Ku zdziwieniu dwóch pozostałych młodych dziewczyn Lechita podszedł zaś do najstarszej z nich, siwiejącej już szczupłej kobiety wyższej od niego o głowę. Krasnolud również uniósł brew, ale nie skomentował.

 

- Weź od niej ten dzban. W środku jest gorzałka, – oznajmił biorąc garniec od swojej lekarki i pociągając z niego sporego łyka. – Uśmierza ból.

- O tym, to wiem, – odpowiedział człowiek również biorąc od kobiety dzban i napiwszy się z niego kiwnął głową. – Niezłe, słabe, ale niezłe.

 

Posadzony właśnie na najbliższej wolnej ławce brodacz spojrzał na człowieka z olbrzymim zdziwieniem.

 

- Znam tylko jednego człowieka, który do tej pory skomentował tak norską wódkę – powiedział i przyssał się do swego dzbana.

- Tak? Kogo? – zaciekawił się Skamirowic, ale Gowron nie miał chyba zamiaru oderwać dzbana od ust dopóki nie zobaczy dna. Lechita wzruszył, więc ramionami, czym wywołał gromiące spojrzenie siwiejącej kobiety, i również przyssał się do swego naczynia.

 

Jak oceniał, alkohol był ze dwa razy słabszy od tego, do czego przywykł w swoich stronach, ale i tak z każdym kolejnym łykiem ból stawał się mniejszy. Był mniej więcej w połowie, kiedy kobieta powiedziała coś szybko otwierając swój kuferek. Jimisław spojrzał na krasnoluda, ten zaś odstawił do połowy opróżniony garniec i beknął donośnie.

 

- Mówi, że będzie musiała to zszyć, – wyjaśnił. Jakby na potwierdzenie jego słów starsza Norsmenka wyjęła zakrzywioną igłę, szpulkę nici oraz szczypczyki. Skamirowic uniósł jednak dłoń powstrzymując ją i ponownie zaczął pić.

 

Gowron pogładził się po wąsach obserwując ciekawy jak długo człowiek będzie w stanie pić bez przerwy i wraz z upływem czasu był pod coraz większym wrażeniem. Mimowolnie zauważył, że uwaga wielu osób skupiła się w tym momencie na Lechicie. W końcu, daleko za połową brązowowłosy oderwał dzban od ust i zaczerpnął głęboko tchu.

 

Powiedziawszy coś w swoim języku machnął swojej opatrunce przyzwalająco. Kobieta przewróciła tylko oczami i nic nie mówiąc wbiła igłę w krawędź jego rany, najpierw jedna zaraz potem drugą i sprawnie przeciągnęła przez nie grubą nić. Brązowowłosy syknął głośno, a jego mięśnie się napięły, przez co krew z rany popłynęła mocniej, kobieta jednak nie przejęła się tym za bardzo i złapawszy za dwa końce nici skręciła je razem, z wprawą ściągając krawędzie rany. Gdyby zrobiła to mocniej mogłaby wyrwać nić z ciała, słabsze ściągnięcie wydłużyłoby proces gojenia i groziło zakażeniem.

 

Mężczyzna pociągnął znowu z garnca, kiedy obcinała końce nici nad skomplikowanym, marynarskim supłem. Bez słowa przystąpiła do zakładania kolejnego szwu centymetr dalej. Wiedząc już dokładnie, czego się spodziewać Lechita mógł się przygotować na paskudny ból towarzyszący szyciu i tym razem jedynie mruknął.

 

Jedenaście szwów później, Norsmenka pokryła ranę jakaś cuchnącą, szarą papką i przewiązała mocno nie szczędząc świeżego lnu. Zaraz potem wzięła się za ranę na jego boku. Obejrzawszy obmacawszy ranę zadaną przez kolczastą kulę ponownie powiedziała coś w swoim języku.

 

- Mówi, że tu nie ma za bardzo nawet czego szyć, – Worfson powiedział od razu. – Wystarczy pokryć krowim moczem i dobrze opatrzyć.

 

Skamirowic aż się zakrztusił.

 

- Jakim znowu moczem?! – Zdziwiony spytał, patrząc na kobietę i na krasnoluda jak na wariatów.

- To szare, śmierdzące coś, – wyjaśnił ciemnobrody pokazując na swoją pielęgniarkę pokrywającą właśnie jego szwy wspomnianą substancją. – Skanlif trzyma kilka krów właśnie w tym celu. Rewelacyjnie zapobiega zakażeniu.

- Nie, nie, nie. – Lechita delikatnie odsunął dłonie Norsmenki trzymające papkę od swego boku.

- Jak tego nie zrobi może się wdać zakażenie, – zgromił go Gowron. – Chcesz od tego umrzeć czy może wolisz aby wypalić ci te ranę?

- Ehh, a nie macie tu chleba? – Jimisław spytał zdziwiony.

- Czego? – Krasnolud uniósł krzaczaste brwi w wyrazie zaskoczenia.

- Białego chleba, wiesz takiego wyrabianego z mąki? – Wyjaśnił człowiek, a krasnolud przełożył jego słowa na norski. Siwiejąca kobieta popatrzyła na obu zdziwiona i odpowiedziała.

- Mówi, że w kuchni Smoczej Hali zawsze trzymane jest kilka świeżych bochenków, chce jednak wiedzieć na co ci to? – Gowron przełożył jej słowa.

- Niech ktoś przyniesie tu chociaż jedną pajdę to wam pokaże. – Mówiąc to człowiek wstał powoli, sprawdzając szew na swej piersi i upewniwszy się, że trzyma mocno kiwnął głową z uznaniem. Następnie nic nie mówiąc wyszedł z powrotem do przebieralni. Krasnolud i obie kobiety poszły za nim.

 

W pomieszczeniu obok Lechita zatrzymał się na środku i rozejrzał po ścianach i rogach pomieszczenia. Nagle lekki, zadowolony uśmiech wykwitł na jego twarzy.

 

- To jak z tym chlebem? – Spytał. Siwiejąca kobieta już nie czekając nawet na tłumaczenie Worfsona szybko zaczęła wciągać na siebie ubranie. Rudowłosa zaś szepnęła coś na ucho krasnoludowi.

- Teobalda ma racje, – zwrócił się do Skamirowica. – Wracajmy do środka, nie ma sensu tu czekać.

- W porządku, – brązowowłosy skinął głową i również ruszył do środka. Zatrzymał się jednak na moment przy drzwiach i ponownie jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Machnął przy nich ręką, po czym wszedł z powrotem i usiadł na swojej ławce. Rudowłosa posadziła Gowrona obok niego i wróciła do badania jego obrażeń.

 

Okazało się, że nie licząc tego co miał na nodze reszta jego ran nie była warta nawet opatrunku. Norsmenka sięgnęła po spory, stalowy czerpak i nabrawszy do niego wody z basenu zaczęła myć ciemnobrodego. Krasnolud wyciągnął się wygodnie na ławie opierając o wilgotną ścianę. Przymknął oczy oddając się wprawnie myjącym go i masującym dłoniom kobiety.

 

Chwile później wysłana za chlebem kobieta wróciła niosąc grubą na dwa palce kromkę o złocistej skórce. Podała ją Lechicie i spojrzała na niego zaciekawiona. Mężczyzna bez słowa odgryzł spory kawałek białego pieczywa i zaczął je zawzięcie żuć. Zamiast jednak połknąć smakowity kęs Jimisław wypluł go z powrotem na rękę. Następnie przy zdziwionych spojrzeniach trzech par oczu zlepiony śliną kawałek przełożył do drugiej ręki i zaczął w niej ugniatać na nowo.

 

- Co to? – Gowron zapytał wskazując na białe, ledwo dostrzegalne pasma na dłoni młodzieńca.

- Pajęczyny, – wyjaśnił człowiek odrywając od tak powstałej masy niewielki kawałek i odłożył go na udo a następnie rozgniótł na płasko resztę. – Świeże pajęczyny. Powiedz jej, aby obandażowała mi bok kiedy przyłożę do niego chleb.

 

Kiedy tylko krasnolud przetłumaczył starsza Norsmenka wzięła się do pracy. Szybko i solidnie obandażowała zranione miejsce mocując pewnie medykament pytając o coś w trakcie.

 

- Chce wiedzieć, po co ten mały kawałek – w głosie Gowrona również dało się słyszeć zaciekawienie, a rudowłosa również spojrzała w tamtym kierunku zajmując się rozczesywaniem grzywy brodacza.

- Na tą moją rozbitą brew, – to mówiąc przyłożył go do rozbitego łuku brwiowego. Kobieta zaraz po skończeniu opatrunku na jego boku, rozdarła szeroką płachtę lnu i zrobiwszy z niej kilka pasków poczęła obwiązywać nimi głowę Lechity.

- To chyba wszystko, – powiedział mężczyzna i już miał wstać kiedy siwiejąca kobieta go zatrzymała, Worfson zaś parsknął.

- Jeszcze musi cię umyć, – wyjaśnił i wskazał kciukiem na swoją rudowłosą opiekunkę, która właśnie przystępowała do wypłukiwania krwi z jego brody. – I uczesać.

 

Mężczyzna kiwnął głową i rozsiadł się wygodnie akceptując to w milczeniu. Norsmenka zaczęła polewać go gorącą wodą. Nabrawszy jej pełen dzban z basenu zaczęła z wielką wprawą i dbałością oczyszczać ciało wokół opatrunków.

 

- W sumie to czemu wybrałeś właśnie ją? – zaciekawił się krasnolud. – Była najstarsza i najbrzydsza z nich wszystkich.

- Potrzebuje tylko, aby opatrzyła mi rany, – w głosie Jimisława dało się wyczuć nieudolnie skrywaną wściekłość. Ostatniego słowa o mało nie wykrzyczał. Krasnolud spojrzał na niego uważnie Skamirowic zamilkł jednak na chwile. Kiedy odezwał się ponownie jego glos był na powrót spokojny. - Skoro była najstarsza, to założyłem, że na łataniu wojennych ran zna się najlepiej.

 

Worfson skinął tylko głową i na chwile zapadło milczenie. W międzyczasie kilka par opuściło już łaźnie przez drzwi po przeciwnej stronie do wejściowych. Obecnie w gorącym, wilgotnym pomieszczeniu zostało tylko dziesięć osób. Wtem rudowłosa powiedziała coś na co Gowron mruknął tylko na nią, a siwiejąca kobieta zaniosła się śmiechem.

 

- Teobalda twierdzi, że obie razem z Ingą opiekują się krasnoludami, – odpowiedział na pytające spojrzenie człowieka. Ten zaś uniósł brew ze zdziwienia.

- Chodzi o twoje włosy na torsie, – wyjaśnił po czym wskazał na trzech Norsmenów którzy jeszcze byli w łaźni. – Spójrz na nich a zrozumiesz. Wielcy jak dęby, ale piersi mają łyse jak nie przymierzając elfy. Norsmenki przywykły do tego, że tak wygląda mężczyzna.

 

Brązowowłosy spojrzał krytycznie na swoją wysoko wysklepioną, szeroką klatkę piersiową i plaski brzuch. Pokrywające je gęste, czarne włosy były teraz przylepione do skóry przez wodę tworząc zawiłą, czarną mozaikę. Mężczyzna pokręcił tylko głową mówiąc coś w swym szeleszczącym, łagodnym języku.

 

Doprowadzenie go do czystości nie zajęło starej Norsmence wiele czasu i już po chwili obie kobiety, jako ze rudowłosa również skończyła oporządzanie Worfsona, skłoniły się i wyszły z łaźni. Krasnolud zaś podreptał w stronę drugiego wyjścia machnąwszy na Lechitę ręką, aby ten za nim podążył. Pomieszczenie po drugiej stronie głównej sali było podobne do wejściowego, leżały tu jednak czyste ubrania oraz starannie ułożona broń. Jimisław podszedł od razu do swojego szerokiego miecza i wydobył go z brązowej, skórzanej pochwy. Ostrze nosiło ślady ponownego ostrzenia, ale po dokładnym przyjrzeniu się młodzieniec zdołał dojrzeć tylko kilka drobnych szczerb.

 

- Kaletnik szybko się uwinął, – wtrącił Gowron wskazując na nową pochwę. – Szkoda tylko, że nie zdążył jej wzmocnić, ale na to jeszcze przyjdzie czas.

 

Skamirowic kiwnął głową i schował ostrze z powrotem, po czym zaczął się ubierać. Jego nowy strój miał składać się z, nie licząc onuc i bielizny, wysokich futrzanych butów, szerokiego pasa z białego, niedźwiedziego futra, białej batystowej koszuli wiązanej pod szyją na rzemienie oraz zdobionej miedzianymi kwiatami skórzanej przepaski. Kiwnąwszy głową z uznaniem Jimisław zabrał się za ubieranie i szybko zrozumiał, czemu dostał przepaskę, a nie spodnie.

 

Kiedy założył koszule okazało się, że jest ona sporo za ciasna, przez co nie było mowy o związaniu jej pod szyją jeśli nie miała się podrzeć przy najprostszym ruchu. Odpowiednich spodni zapewne również nie było w całym mieście, westchnął, więc tylko i okręcił się futrem. Sięgało akurat od pasa do kolana.

 

- Użyj tego, – poradził Worsfon rzucając mu szeroki, skórzany pas ze stalowymi, masywnymi wykończeniami. Człowiek szybko przeciągną go przez zrobione w futrze nacięcia. Spiąwszy go w końcu wykonał kilka kroków i kiwnął głową zadowolony z efektu. Jako, że krasnolud był już gotów, Lechita szybko przytroczył miecz do pasa, opaskę zaś zawiązał na czole już idąc. Przez chwile rozważał czy tego nie poniechać, ale uznał, że woli, aby włosy nie wchodziły mu do talerza. Oraz aby opatrunek nie był tak bardzo widoczny...

 

 

Gowron prowadził go ulicami Skanlif w stronę pałacu i siedziby Jarla. Była to olbrzymia, piętrowa budowla wykonana całkowicie z kamienia na planie krzyża. Kryty łupkami dach miał niewielką stromiznę, wystarczającą jednak, aby nie zalegała na nim olbrzymia ilość śniegu. Jimisław zatrzymał się przed stromymi schodami, które prowadziły na metrowy skalny podest, na którym zbudowano całą budowlę. Nie był w stanie powstrzymać pełnego zachwytu westchnienia na widok tej potężnej, masywnej konstrukcji.

 

Zadaszenie nad obitymi stalą wrotami miało formę smoczej paszczy z której wyrastały dwa długie kły spełniające rolę kolumn. Wszystkie zewnętrzne ściany pokrywały płaskorzeźby przedstawiające wielką bitwę pomiędzy ludźmi i smokami, a sługami Chaosu.

 

- Oto Smocza Hala chłopcze, – powiedział krasnolud zadzierając głowę, aby spojrzeć na gadzią paszczę. – Moi przodkowie wykuli ją dla przodków Koninga blisko półtora wieku temu, po tym jak w oblężeniu Kurganów i Hungów spłonęła poprzednia, drewniana.

- Kamień trudno będzie spalić, – zauważył Lechita zaczynając spinać się po schodach.

- A i my lepiej sobie z nim, niż z drewnem, radzimy, – dodał brodacz.

 

Za otwartymi teraz na oścież odrzwiami zebrało się już wiele osób. Długa sala, zajmująca najdłuższe ramie krzyża była wysoka na blisko cztery metry, a płaskie sklepienie podtrzymywało osiem prostych, ale szerokich kolumn. Pomiędzy nimi rozstawionych było pod ścianami sześć stołów z mocnego drewna, przy których mogło zasiąść nawet dwadzieścia osób. Przy każdym. Po przeciwnej do wejście stronie znajdował się kilkustopniowy podest, na którym ustawiono masywny, złocony fotel na tle olbrzymiego, ciężkiego sztandaru ze złotym smokiem.

 

Środek pomieszczenia zajmowało pięć ustawionych w rzędzie palenisk na których piekły i gotowały się potrawy wypełniające całe pomieszczenie wspaniałym zapachem. Wystrój Hali dopełniały tarcze, miecze, topory i młoty rozwieszone po ścianach, futra i skóry zaściełające podłogę oraz rzędy beczek i garnców zalegające po kątach.

 

- Cieszę się, że w końcu jesteście, – powiedziała Barbara podchodząc do nich jak tylko się pojawili. – Wchodźcie głębiej, nie stójcie przy drzwiach.

 

Lechita aż zamrugał oczami ze zdziwienia na jej widok. Ta sama kobieta, która poznał o poranku, zbryzganą krwią i pobrudzoną śniegiem stanęła ponownie przed nim. Teraz jednak miała na sobie długą, aksamitną suknie w kolorze ciemnego błękitu. Miała ona długie rękawy i skromny dekolt, z którymi idealnie współgrała czarna żmijka z zawieszonym na niej symbolem srebrnego smoka zdobiące szyje Koningdottir. Jej złote włosy były uczesane i puszczone luźno nie licząc szerokich pasm ze skroni które były związane w warkocze. Warkocze te zebrano razem i związano z tyłu głowy jak przepaskę co sprawiało wrażenie jakby nosiła diadem. Jedynie siniaki na twarzy i palce powiązane w łubkach psuły ten idealny, zdawałoby się, obraz.

 

- Witaj pani, – zdołał wybąknąć Jimisław kiedy odzyskał głos.

- Ocaliłeś mi życie, – odparła złotowłosa, – Mów mi po imieniu.

- Barbaro. – Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy kiedy wymawiał to imię skinąwszy głową. Norsmenka w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko nie zwracając uwagi na ból w policzku jaki to spowodowało.

 

Nie zdołali jednak dojść do któregoś ze stołów, kiedy wysoki, czarnowłosy Norsmen zagrodził im drogę. Lechita spojrzał na niego spode łba co nie było trudne, jako że wzrost zawalidrogi niewiele ustępował dwóm metrom. Długie, czarne włosy opadały mu na ramiona, a starannie przystrzyżony zarost wokół ust i na żuchwie nadawał jego twarzy wyraz srogości, powagi i niebezpieczeństwa.

 

To ostatnie potęgowała jeszcze blizna na jego nosie i policzku i szerokie bary. W szczególności jednak twardy, zimny wyraz zielonych oczu. Skamirowic nie kojarzył go z bitwy, ale świeży opatrunek na muskularnym ramieniu czarnowłosego sugerował, że również brał w niej udział.

 

Zawalidroga również zmierzył brązowowłosego wzrokiem po czym zapytał o coś szybko. Nim krasnolud zdążył to przetłumaczyć Koningdottir odpowiedziała płynnie. Jimisław zdołał wyłapać z jej wypowiedzi jedynie imię swoje, swojego ojca i coś co musiało być "Księstwem Lechickim" w norskim języku. Usłyszawszy odpowiedź Norsmen przyjrzał się ponownie Lechicie z mieszaniną wyższości i czegoś czego młodzieniec nie był w stanie rozpoznać. To pierwsze jednak wystarczyło, aby go rozgniewać. Uznał, że skoro ten zawalidroga chce go ocenić na bazie wyglądu to zadba, aby dokonał właściwej oceny.

 

Nic nie mówiąc Jimisław uniósł dumnie podbródek i splótł ramiona na piersi napinając przy tym muskuły. Materiał rękawów zatrzeszczał ostrzegawczo, a rana na piersi zakuła trochę mocniej. Na ten widok mięśnie na kwadratowej szczęce czarnowłosego drgnęły, a on sam oparł lewice na głowicy miecza. Razem ze sztyletem obciążał on szeroki, zdobiony stalowymi płytkami pas którym podtrzymywał skórzane spodnie oraz ściągał lniany, czarny kubrak bez rękawów, wyszywany złotogłowiem we wzór tygrysiego łba.

 

Fakt, że mężczyzna ten dożył swoich co najmniej dwudziestych piątych urodzin sugerował Lechicie iż nie nosił on tej broni tylko w celu obciążenia pasa, sam jednak nie sięgnął po broń. Mimo wszystko był gościem u tych ludzi i nie zamierzał zaatakować pierwszy. Złamałoby to prawo gościnności. Nagle Jimislaw poczuł silne szarpnięcie za ramie i został odwrócony w prawo.

 

[Dobrze słyszałem!] Warknął po kislevsku odziany na brązowo-czarno mężczyzna. [Lechicki knur!]

Skamirowic bez trudu rozpoznał akcent, sposób wymowy i wściekły grymas wykrzywił mu twarz.

[Kislevski pies!] Odwarknął z wrogością w tym samym języku choć z zupełnie innym akcentem. Kislevczyk był od niego tylko nieznacznie wyższy, ale znacznie szczuplejszy i lżejszy. Głowę miał ogoloną niemal na łyso nie licząc pojedynczego pukla długich, ciemnych włosów. Jego twarz zdobiły sumiaste wąsiska i paskudna, szeroka blizna na policzku i żuchwie.

 

Usłyszawszy wyzwisko młodzieńca Ungoł warknął głośno i złapał za rękojeść szerokiej szabli, która wisiała mu u pasa. Nie zdążył jednak jej wyjąć. Prawa pięść Skamirowica uderzyła bowiem z olbrzymią siłą w brzuch Kislevczyka podrzucając go nieomal, lewa zaś spadła jak młot na jego szczękę rozciągając ciemnowłosego na podłodze. Był on jednak twardszy, niż by się na pierwszy rzut oka wydawało i nie stracił przytomności. Warknąwszy sięgnął ponownie po broń i już niemalże wysunął ją do połowy kiedy Lechita wydobył swój miecz.

 

[Za moich dziadów!] Ryknął tylko i uderzył z zamachu. Stal szczęknęła o stal, kiedy na drodze opadającego ostrza znalazł się nagle ciężki nadziak. Kiedy tylko Koning wyhamował impet uderzenia puścił lewą ręką stylisko i złapał brązowowłosego za szyje.

- Co tu się dzieje na wszystkie prawiczki Khorna! – Ryknął w khazalickim patrząc gromiąco na Lechitę.

 

Usłyszawszy jednak zgrzyt metalu zwrócił spojrzenie na Ungoła który już nieomal wyciągną swą szablę. Jarl przekręcił lekko prawicę i stalowy szpon nadziaka zsunął się po ostrzu miecza i oparł o grdykę leżącego. Władca Skanlif pokręcił tylko przecząco głową kiedy Kislevczyk uniósł na niego spojrzenie. Wtem uważne oczy złotowłosego wychwyciły jeszcze jeden ruch. Od razu powiedział coś spokojnie do czarnowłosego krajana który już trzymał dłoń na rękojeści. Powiedział to jednak takim tonem, że nawet Jimisławowi, który nie znał norskiego włosy zjeżyły się na karku.

 

Pełna napięcia cisza trwała przez kilka uderzeń serca w trakcie których wszystkie oczy skupione były na tej niezwykłej scenie. Przerwał ją Koning pytając o coś w swym języku. Odpowiedziała mu córka, najwyraźniej w wyczerpujący sposób, w trakcie przemowy wskazując kolejno czarnowłosego obok siebie, leżącego i Skamirowica. Jarl powiódł spojrzeniem po całej piątce z Gowronem włącznie.

 

Widział w postawie krasnoluda, że jakby czarnowłosy ruszył na Lechitę to nie przeszedłby nawet dwóch kroków. Zwrócił się więc najpierw do niego, mówiąc spokojnie, już normalnym tonem. Następnie przesunął trochę nadziak i wepchnął go pod brodę Kislevczyka zmuszając go do podniesienia na siebie oczu.

 

[Jimisław syn Skamira walczył u naszego boku w dzisiejszej bitwie. Zabił wielu Kurganów i licznym z tych co będą tu dziś ucztować, uratował życie. W tym mojej ukochanej córuchnie. Złożyłem mu propozycje dołączenia do nas i przysiągł mi swoją wierność. Traktuj go wiec z należnym szacunkiem.] powiedział władczo po czym zwrócił się do brązowowłosego. Przesunął dłoń na kark Lechity i szarpnął nim.

- Fyodor Godunow służy mi wiernie już od lat. Brał udział w wielu bitwach i potyczkach gdzie dowiódł swej odwagi i umiejętności. To, że nie brał udziału w dzisiejszej bitwie było spowodowane raną jakiej doznał w niedawnym polowaniu. Okaż mu więc należny szacunek – powiedziawszy to cofnął się o krok puszczając obu południowców. Jimisław spojrzał najpierw na niego, potem zaś na Ungoła.

[Chaośników nienawidzę bardziej niż ciebie,] powiedział w kislevskim cofając się o krok i chowając miecz do pochwy. Fyodor nic nie odpowiedział, szybkim ruchem wsunął tylko szable z powrotem do pochwy. Czarnowłosy Norsmen złapał go pod ramie i pomógł wstać po czym obaj spojrzeli wilkiem na Skamirowica, u którego boku stanął dumnie i pewnie Gowron krzyżując ramiona na piersi tak jak wcześniej robił to Lechita.

 

Nie wiadomo czy z powodu tego pokazu, czy ostrzeżenia Gerladsena, ale Godunow i jego towarzysz odeszli w stronę jednego ze stołów, nic już nie mówiąc. Jarl odprowadził ich wzrokiem i odprężył się po chwili, zarzucając nadziak na ramie.

 

- Jeźdźcie, pijcie i radujcie się przyjaciele, – powiedział do krasnoluda i człowieka – zasłużyliście sobie na to.

 

Powiedziawszy to ruszył w stronę tronu skinąwszy na swoją córkę, aby poszła za nim. Barbara spojrzała na Jimisława przepraszająco i nic nie mówiąc poszła za ojcem. Lechita uśmiechnął się do niej lekko i odprowadził ją wzrokiem. Wtem dostrzegł, że czarnowłosy przyjaciel Kislevczyka obserwuje go obrzucając groźnym spojrzeniem. Gowron również to dostrzegł.

 

- To Zygfryd Erykson, – powiedział do człowieka. – Smoli cholewki do Barbary od kiedy jej piersi stały się większe niż jego pięści, ona jednak nie jest nim zainteresowana.

- Jego problem, – bąknął Skamirowic. Krasnolud położył mu jednak dłoń na ramieniu, aby zwrócić na siebie uwagę człowieka.

- Uważaj, nie pozwól sobie na lekceważenie go, – przestrzegł brązowowłosego. – Zygfryd jest wprawnym wojownikiem i świetnym szermierzem. Byłby bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem.

 

Lechita popatrzył na brodatego żołnierza przez chwile, po czym kiwnął głową z powagą. Biały płomień jego spojrzenia zapłonął zaś znowu pełnym blaskiem jakby człowiek ponownie przypomniał sobie, po co przybył do tej niegościnnej krainy. Chcąc rozładować napięcie Worfson uśmiechnął się i klepnął Jimisława w ramie.

- Dobra, dość tego gadania po próżnicy, – oznajmił. – Chodźmy do któregoś stołu, na pewno stoi tam garniec miodu z naszym imieniem na nim!

 

Skamirowic uśmiechnął się lekko ruszając za swoim nowym przyjacielem...

 

Ciąg dalszy nastąpi...

Wierzbowski.
komentarz[22] |

Komentarze do "Smocza Hala"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Corwin Visual
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl


   Sonda
   W którym dziale trzeba więcej artykułów?
Bestiariusz
Przygody
Opowiadania
Zdolności
Przedmioty
Profesje
Postacie
Miejsca
Zasady
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Wilkołak
   Elfia Wdzięcz...
   Tworzenie Pos...
   Skarb Piramidy
   Wiedźmin
   Chart
   Świątynia Upa...
   Zew Krwi
   Biały Płomień...
   Płomienie Smo...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.035109 sek. pg: