Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
Mściwoj skoczył do przodu szybkim ciosem rozrąbując uciekającego półczłowieka, półszczura na dwie części. Nie strzepując nawet krwi z ostrza olbrzymi wojownik rozejrzał się szukając kolejnego przeciwnika. Nie dostrzegł jednak żadnego, widział za to zaczynające wiwatować elfy. Rozproszone, ranne i brudne sylwetki w pięknie zdobionych, choć teraz pogiętych zbrojach wznosiły wyszczerbioną broń nad głowę wiwatując i śpiewając podniosłe pieśni swoimi pięknymi głosami. Bitwa została wygrana, elfy odzyskały swój las, gdyż wiedziały, że zwierzoludzie ze złamanym duchem opuszczą ich budynki i skryją się w najciemniejszej gęstwinie. Ciemnowłosy rozejrzał się, szukając jednej konkretnej osoby, nigdzie jej jednak nie dostrzegł. Zobaczył natomiast kuśtykającego w swoją stronę kapłana Sigmara. Mściwoj uśmiechnął się mimowolnie, wiedział bowiem, że bez bezpośredniego wsparcia od swojego boga i z powodu zmęczenia po walce zarówno gruba zbroja jak i olbrzymi młot są za ciężkie dla szczupłego sługi bożego. Pośpieszył więc szybko w jego stronę i odebrawszy mu broń bez specjalnego wysiłku zarzucił ją sobie na ramię.
- Niechaj ci Sigmar w dzieciach wynagrodzi – wymamrotał Kristof siadając na leżącym na polanie sporym kamieniu. Odetchnąwszy, mężczyzna zdjął hełm i przetarł wierzchem rękawicy zroszone potem czoło. Jako, że chroniła go w czasie bitwy ognista zbroja, kapłan był teraz jedyną idealnie czystą osobą. Ciemnowłosy zastanawiał się na ile był to efekt uboczny, a na ile zamierzony. W końcu wysoki kapłan, umorusany w krwi i błocie nie byłby zbyt budującym i gloryfikacyjnym obrazem.
- Wygląda na to, iż bogowie pobłogosławili nam dzisiaj, abyśmy odnieśli zwycięstwo nad siłami zła – powiedział Kristof prostując się dumnie i wygładzając dłońmi siwiejące włosy i brodę.
- Bogowie mówisz... – zaczął ciemnowłosy, wtem jednak przerwał widząc Edive w objęciach wysokiego elfa o złotych włosach, w długiej śnieżnobiałej szacie wyszywanej błękitnymi wzorami. Podobnie jak strój Kristofa szata była nienagannie czysta, ale brak zbroi i jakiejkolwiek broni dowodził raczej, że elf nie brał udziału w bitwie. Widząc jak tamten obejmuje i całuje elfka, z którą jeszcze tej nocy dzielił łoże, Mściwoj poczuł palące ukłucie zazdrości. Szybko je jednak odepchnął, wiedział bowiem, że tak będzie. Wiedział, że będzie musiał się z tym pogodzić.
- Może to faktycznie była łaska bogów – mruknął...
Głośne jęczenie dobiegało od strony leżącego byko-luda. Wysoka, szczupła, odziana na czarno postać z szeroką szablą w dłoni podeszła do ciała i złapawszy za ubłoconą kamizelkę odsunęła je na bok. Leżący pod spodem Sanidson zajęczał tylko głośniej zobaczywszy pochylającą się nad nim podłużną, spokojną, męską twarz. Mężczyzna zlustrował uważnie poszarpane ciało krasnoluda
- Co tak jęczysz Veron? – spytał wstając – twoje rany nie są śmiertelne. Kiedy walczyliśmy z trollami w Kislevie oberwałeś mocniej.
- No właśnie, ty cholerny spaczeńcu – zawył Sanidson – ten zasrany demon mnie nie zabił. Zwykłego kurde krasnoluda nie mógł pokonać demon Chaosu. A byłem już tak blisko.
- Cierp – odpowiedział mu człowiek pomagając wstać.
- Kostek, jak ty mnie czasem wkurzasz – zamruczał Veron stając na szeroko rozstawionych nogach, aby lepiej utrzymać równowagę.
- Było mnie nie odczarowywać – odciął się tylko szczupły osobnik, chowając szablę do pochwy. Krasnolud warknął tylko, poczym westchnął i stęknął.
- Cholerny Chaos... żeby demon nie był w stanie zabić zwykłego krasnoluda…
- Wiesz jak to mówią – powiedział Kostuch z szerokim, wrednym uśmiechem – nie robią już takich demonów jak kiedyś...
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to wzrok krasnoluda zostawiłby z człowieka tylko kupkę kostek.
Kiedy odgłos eksplozji przebrzmiał, a pozostałe siły wroga zorientowały się, że ich dowódca poległ, rzuciły się do ucieczki. Elfy, które były jeszcze całe i zdrowe rozpoczęły pogoń, aby dodatkowo przerzedzić szeregi wroga. To samo zrobili magowie i odwody. Razem z kompanami zdecydowaliśmy zostawić im tę rzeź. Po tym jak chaosyci ich wyrzucili z domów, Kristof uznał, że będą potrzebowali tego spektakularnego zwycięstwa, aby odbudować swojego ducha. Dlatego też postanowiliśmy, że nie będziemy wkraczać do odzyskanego miasta w pierwszym pochodzie. Dzięki temu będą mogli ogłosić, że to oni odzyskali je bez zewnętrznej pomocy. Dla tak dumnej rasy to dość ważne. My zaś, jako tak zwane "oddziały najemnicze", mamy pojawić się w nim jutro na uroczystości z okazji zwycięstwa oraz zapewne, aby otrzymać wynagrodzenie. Zapowiada się dobry dzień...
Elfie miasto robiło wrażenie. Pomimo faktu, iż okupacja zmieniła sporą jego część w ruinę, nadal dało się dostrzec w tym miejscu cień dawnej potęgi. Strzeliste wieże i wysokie mury z gładkiego, jasnego kamienia sprawiały wrażenie zbyt lekkich, aby utrzymać swój własny ciężar, a co dopiero mieszkańców i sprzęt. Czwórka wojowników mogła się o tym teraz przekonać na własne oczy. Szli kamiennym mostkiem otoczeni przez świętujących. Zewsząd słychać było muzykę i śpiewy, magicznie przyzwane zwierzęta biegały i latały w koło, a girlandy kwiatów pokrywały wszystko na ich trasie. Nagle jednak Kostucha coś tknęło.
- Czy nie dziwi was, że sami idziemy tym szlakiem chwały? – spytał rozglądając się w koło z niepokojem w głosie.
- Czy ja wiem? – spytał Mściwoj rozglądając się również, jednak z zachwytem, a nie podejrzliwością – może się spóźniliśmy i już wszyscy weszli.
- Wtedy chyba na trasie były by już płatki róż i inne takie – mruknął Veron również pochmurniejąc, kiedy mijali otwarte na oścież przed nimi wrota.
- Może nie mają takiego oby... – zaczął kapłan kiedy nagle przerwał mu dźwięk zatrzaskujących się wrót. Wszyscy odwrócili się, aby zobaczyć jak czterech elfów w pełnych zbrojach z mieczami przy boku zatrzasnęło kamienne wrota. Najwyraźniej magiczna zasuwa zaskoczyła sama blokując skrzydła razem.
- Co jest?! – warknął ciemnowłosy kładąc dłoń na rękojeści wiszącego u pasa miecza. Pozostali również zrobili to samo widząc jak czterech strażników dobywa broni, wtem usłyszeli jednak dźwięk napinanych cięciw. Na dachach budynków po obu stronach ulicy stało blisko dwudziestu elfich łuczników mierząc do nich. Nagle coś uderzyło o ziemię. Było to mocno okrwawione ciało kobiety o ciemnobrązowych włosach. Z miejsca, z którego ją zrzucono dobiegł ich pełen drwiny i wściekłości głos.
- Jeśli źródło światła jest w środku namiotu to cienie są doskonale widoczne na jego ścianach – jasnowłosy, odziany na biało elfi mag stanął na krawędzi dachu patrząc z góry na złapanych w pułapkę ludzi i krasnoluda. Mściwoj nic nie mówiąc podszedł do leżącego ciała. Poruszał się pomału, jakby nieświadom wszystkiego, co się wokół niego działo. Uklęknął przy ciele elfki dotykając je delikatnie. Nosiło wyraźne ślady gwałtu, przemocy i destruktywnych skutków magii, było również kompletnie martwe. Kristof, Sanidson i Kostuch od razu domyślili się co zaszło i poczuli wzbierający w sobie gniew spowodowany bestialstwem elfów, ich zdradą oraz cierpieniem przyjaciela. Jednak ich wściekłość była niczym pył na wietrze przy wściekłości ciemnowłosego olbrzyma. Podniósł on błyszczący szczerym gniewem wzrok na odzianego na biało Raksina. Ten tylko uśmiechnął się i opuszczeniem ręki dał znak łucznikom...
Wierzbowski.
strony: [1] [2] [3] |
komentarz[115] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Elfia Wdzięczność" |
|
|
|
|
|
|
|